poniedziałek, 28 grudnia 2015

Rozdział 3 " Spontaniczne decyzje kierujące naszym życiem"

Co nim kierowało? Sam nie wiedział. Może samo serce, a może dziwne wydarzenia, które ostatnio trzymały się go, jak tylko mogły. Czy mógł zwalić swoje chore zachowanie na adrenalinę i nadmiar nieznanych mu emocji? Chyba tak. Komu udało by się przeżyć tyle zwrotów akcji bez żadnego skutku ubocznego. Nie znał osoby, która zachowywałaby się na jego miejscu normalnie.
Nie miał pojęcia, dlaczego właśnie znalazł się w tym miejscu. Na Cammer Street, tuż za rogiem ładnego, a jednak skromnego domu. Wyczuwał spojrzenia przechodniów, zwykłych mugoli. Ich specyficzny wzrok doprowadzał go do szału.  Na co oni się gapili? Przecież nie było w nim nic dziwnego. Jego świetnie doapsowany strój dodawał mu odpowiedniego uroku, a włosy w końcu przybrały swój artystyczny nieład, który tak bardzo kochały kobiety. Poza tym był pewny, iż resztki zmęczenia zupełnie zniknęły z jego twarzy.
Wyglądał perfekcyjnie - tak jak zawsze. Jedyne co było dla niego nietypowe to trzymająca w ręku smycz swojego kompana, Smoka.
Spojrzał na niego krytcyznym wzrokiem, po czym westchnął głęboko na chwilę zapominając w jakim celu się tu znalazł. Ten szczeniak doprowadzał go do szaleństwa. Niedość, że w żadnym stopniu nie słuchał się swojego nowego Pana, to w dodatku szczekał ile wlezie, gdy tylko próbował zawrócić w kierunku domu. Naprawdę miał wrażenie, że ten kundel czyta mu w myślach. Srebrne oczy zdawały się czujnie go obserwować i cierpliwie czekać na podjęcie decyzji.
- Przymknij się w końcu - warknął w jego kierunku, gdy kolejna osoba obdarzyła go krytycznym spojrzeniem. Przekręcił wymownie oczami. Czy ci beznadziejni mugole nie mieli nic innego do roboty? Owszem, po wojnie zmienił zdanie co do czystości krwi, lecz nie raz jego stare nawyki dawały o sobie znać. Czasami praca wymagała współpracy ze zwykłym niemagicznym społeczeństwie, a on musiał zachować profesjonalizm.
Teraz jednak, ledwo co trzymał swoje emocje u wodzy. Miał ochotę stąd zniknąć, a jednocześnie w końcu odważyć się zrobić ten definitywny krok, ku swojemu nowemu wyzwaniu.
Westchnął ponownie, kierując swój wzrok z powrotem na skromny domek. Nie minęły nawet 2 dni, a on znowu znalazł się w tym miejscu. Nie mógł uwierzyć, że po jego wypadku nie było ani śladu. Ulica wyglądała na zupełnie spokojną. Aż trudno było mu sobie wyobrazić wydarzenia sprzed kilkunastu godzin. Wszystko wydawało się być w jak najlepszym porządku. A jednak. Jego świat zdawał się kompletnie zawalić.
Powoli dopadała go dziwna monotnia. Praca była jedyną rzeczą, która trzymała go przy życiu. Praca i ta głupia zdrajczyni Astoria. Zupełnie niesprawiedliwie został teraz z niczym.
Kolejne szczeknięcie Smoka, wyrwało go z zadumy. Zaśmiał się ironicznie. Nie miał pojęcia, jak Granger dowiedziała się o jego przezwisku z lat szkolnych. Niemniej jednak imię perfekcyjnie pasowało do tego psiaka. Jego szara sierść idealnie migotała się w promieniach słonecznych, a mądre oczy mogły podbić serce niejednego czarodzieja. Miał wrażenie, że kompan mógł zajrzeć w zakamarki jego duszy, co wcale nie przypadło mu do gustu. W dodatku szczeniak wydawał się doskonale rozumieć słowa swojego Pana. Mimo to, dalej nie chciał się go słuchać. Lepiej ujmując, Smok zdawał się sam podejmować decyzje.
Dlatego właśnie, musiał go oddać. Nigdy nie miał cierpliwości do zwierząt. Ponadto miał wrażenie, iż ciąży na nim dziwna odpowiedzialność, na którą po prostu nie miał czasu ani chęci. W życiu były ważniejsze rzeczy, takie jak praca.
"Której przecież nie masz" - przeszło mu przez głowę. Przekręcił leniwie oczami, odganiając od siebie te nieprzyjemne myśli, po czym żwawym krokiem ruszył przed siebie. Zdążył zauważyć zdziwiony wzrok Smoka, który po chwili podążył zadowolony za swoim Panem. Doskonale potrafił zrozumieć zszokowania psiaka. W końcu spędził ponad godzinę, wpatrując się tępo w przednią furtkę z napisem "Granger".
Tudno mu było przed sobą przyznać, ale czuł się jak tchórz. Sam nie wiedział, czemu aż tak bardzo przerażała go myśl o spotkaniu byłej Gryfonki. W końcu, kiedyś czerpał tak ogromną radość z jej cierpienia. Teraz jednak, wolał naprawdę nie mieć z nią nic wspólnego.  Jego dziwny pociąg do tej czarownicy wcale mu tego nie ułatwiał. Wręcz przeciwnie. Chciał ponownie zobaczyć jej dziwaczne krótkie włosy oraz spróbować zrozumieć jej chore zachowanie.
Czuł gwałtowne uderzenia własnego serca, gdy powoli zapukał w drzwi wejściowe, czekając na odpowiedź. Narastający stres sprawiał, iż każda sekunda wydawała się trwać wieczność.
Zaczerpnął głęboko powietrza, by po chwili ponownie zastukać w drzwi. Niestety, ponownie odpowiedziała mu głucha cisza.
"Może to i lepiej?" - pomyślał, podświadomie ciesząc się z tej sytuacji. Może to całe zajście z tą wariatką było tylko głupim snem, a jutro wszystko wróci do normy?
Smok szczeknął gwałtownie, zawiedziony nieobecnością swojej Pani. Draco skwitował to tylko cichym prychnięciem. Sam nie wiedział, czemu odczuwał pewien rodzaj rozczarowania. Może po prostu brakowało mu ekscytacji? To możliwe, biorąc pod uwagę jego beznadziejną sytuację.
Przekręcił wymownie oczami, po czym obrócił się o 180 stopni, kierując się w kierunku swojego drugiego auta, którego był zmuszony używać.  Osobiście nie przepadał za deportacją, więc wolał zdać się na mugolskie pojazdy. Poza tym, naprawdę nie miał zielonego pojęcia, gdzie wylądowały szczątki zniszczonego audi i chyba nie chciał wiedzieć. Był pewny, że Granger pomyślała o wszystkim i zatroszczyła się, by wszelkie ślady tego zdarzenia zniknęły. Ciężko mu było pojąć jej logikę, lecz wolał się tym nie zajmować. W końcu, miał nadzieję, że już nigdy się nie spotkają.
Głupotą było przychodzić pod jej dom, licząc na nie wiadomo co.
Westchnął głośno, czując przemęczenie. Nie miał pojęcia, jak wszystko mogło się tak skomplikować w tak krótkim okresie czasu. Nigdy nie prosił się o coś takiego. W gruncie rzeczy uważał, że nie zasłużył sobie na to wszystko. Od zakończenia wojny odwrócił się od popleczników Voldemorta, zmienił towarzystwo oraz ani razu nie obraził żadnej szlamy. Nie mógł powiedzieć, iż żałował swoich decyzji za czasów szkolnych. Musiał bronić swoją rodzinę, a przyłączenie się do Czarnego Pana wydawało się najbardziej sensownym pomysłem, biorąc pod uwagę marne poczynania Pottera oraz głupią gadkę Dumbledore'a. Oczywiście był młody, a co za tym szło, głupi i nie był wstanie wyobrazić sobie, jak bezdusznym i okrutnym mordercą był Voldmoert. Podążał za radami ojca, które po czasie okazały się być jedynym sposobem na przetrwanie w tym całym bagnie.
Z zadumy wyrwało go dość drastyczne zderzenie z nieznaną mu osobą. Przeklął pod nosem, słysząc szczekanie Smoka.
- Uważaj jak chodzisz - syknął w kierunku sprawcy zamieszania.
- Myślałam, że to właśnie na mnie czekasz - głos Granger uderzył go zniencka jak grom z jasnego nieba. Dopiero teraz spojrzał przed siebie, by ujrzeć twarz Gryfonki. Jej sympatyczny uśmiech oraz brązowe oczy nie zdradzały żadnych negatywnych emocji, które zapewne do niego żywiła.
Trzymająca przez nią wielka torba z zakupami zdawała się prawie pod nią załamywać. Westchnął głęboko, patrząc na jej żałosny stan. Był pewny, iż kobieta przepracowywała się do tego stopnia, iż rzadko co znalazła czas na porządny posiłek. Może i był pracoholikiem, ale nigdy nie pozwoliłby sobie na utratę swojej świetnej sylwetki.
Oczywiście nie uważał Granger za nieatrakcyjną. Mimo utraconych kilogramów, dalej wyglądała fenomenalnie. Zwłaszcza w tej prostej a jakże atrakcyjnej czarnej sukience,z białym kołnierzykiem oraz zarzuconym szarym płaszczem.  Ponownie poczuł dziwny dreszcz pożądania, który ostatnimi czasy za cholerę nie chciał go opuścić.
- Przyszedłem oddać ci twoją zgubę - odparł jak gdyby nic, mając nadzieję, że chrypka w jego głosie jest niewyczuwalna. Przecież od ponad kilku godzin zaparcie powtarzał sobie, iż to idealny pretekst do zobaczenia byłej Gryfonki. Oczywiście, Smok przypadł mu do gustu, lecz nie miał zamiaru go zatrzymać. Był dla niego zbędny, tak jak reszta ludzi, z którymi do tej pory miał do czynienia. W końcu, był Malfoy'em, a Malfoy'owie  perfekcyjnie obchodzą się z samotnością.
- Nie podobał ci się? - spytała, unosząc jedną brew do góry. Przekręcił wymownie oczami, słysząc jej wypowiedź. Nic o nim nie wiedziała, a poza tym prezent od jakiejś wariatki wcale nie sprawiał mu radości.
- Nic mi po twoim kundlu, Granger - powiedział, wzruszając przy tym ramionami. Wiedział, iż zachowuje się jak ostatni palant, ale nie umiał inaczej obchodzić się z brązowowłosą. Odkąd pamiętał, zawsze wykorzystywał okazję uprzykrzenia jej życia. Mimo mijających lat, nic się pod tym względem nie zmieniło.
 Smok szczeknął oburzony, kierując swój wzrok na swojego Pana.
" Sorry kolego" - przekazał mu w myślach, lecz wątpił, by psiak miał dla niego tyle wyrozumiałości.
- Skoro tak - prychnęła, widocznie wyprowadzona z równowagi. Miał ochotę zaśmiać się na głos. A już myślał, że dobra, stara Granger zniknęła na dobre. A tu proszę! Ta zadziorna kujonica dalej skrywała się w tym jakże uroczym ciele.
- Zazwyczaj nie przyjmuję prezentów od...
- Szlam, tak wiem - dokończyła za niego, zanim zdążył naprawić swój błąd. Popatrzył się na nią zdziwiony jej reakcją. Od kiedy, była Gryfonka umiała tak dobrze obchodzić się z tym słowem? Był pewien, że po wydarzeniach w Malfoy Manor, gdzie jego ciotka maltretowała ją godzinami, trudno będzie jej w ogóle ponownie uczestniczyć w normalnym życiu, a co dopiero nabijać się ze swojego własnego przezwiska.
- Można to tak ująć - mruknął dość zirytowany jej zachowaniem. Nie miał zamiaru przepraszać ją za wszystkie lata nienawiści oraz obelg, kierowanych w jej stronę. Rzadko co męczyły go wyrzuty sumienia, a w tym wypadku, naprawdę nie chciał rozkopywać starych ran, które zapewne wciąż były bolesne dla obu stron.
Kobieta w odpowiedzi machnęła zbywającą ręką, po czym wepchnęła mu w ramiona torbę pełną zakupów. Lekko oszołomiony jej reakcją, cofnął się o krok do tyłu pod nadmiarem ciężaru, nadeptując przy tym na ogon Smoka, który jęknął z bólu, obrażony zaistniałą sytuacją. Był zdziwiony faktem, iż taka mała osóbka umiała unieść aż tyle kilogramów. Mimo to, czuł jak złość ponownie kumuluje się w całym jego ciele. Co ta idiotka sobie wyobrażała? Przecież nie będzie jej tragarzem! Powinna sama troszczyć się o własne rzeczy.
- Co do jasnej cholery? - wydusił z siebie dość rozkojarzony. Hermiona westchnęła z ulgą,  a następnie popatrzyła się na niego rozbawiona.
- Potrzebuję podwózki, Malfoy - oznajmiła, krzyżując ręce na znak determinacji. Po raz kolejny tego dnia, przekręcił oczami, szczerze żałując swojej decyzji o pojawieniu się przed jej domem. Co go do tego podkusiło? Przecież jego życie było już samo w sobie dość skomplikowane. Nie potrzebował jeszcze wariatki Granger na swojej głowie.
- A co mnie to obchodzi? - spytał, wyraźnie poddenerwowany. Miał naprawdę dość tej kobiety. Może i była atrakcyjna, lecz poprzez nadmiar czytanych przez nią książek chyba zabrakło jej oleju w głowie.
- Z tego co wiem, masz prawo jazdy. Mam tylko nadzieję, że na trzeźwo jeździsz lepiej niż ostatnio  - odparła jak gdyby nigdy nic. W pierwszym momencie, naprawdę miał ochotę jej coś zrobić. Drobne zaklęcie, powiększające jej przednie zęby byłoby w sam raz. Może to dziecinne, ale nigdy nie zapomni widoku zapłakanej 12-letniej Granger, która próbowała wszystkiego, byleby pozbyć się swoich okropnych siekaczy.
Dopiero po chwili zdołał opanować swoją złość. Kobieta przez swoją wypowiedź chciała przypomnieć mu o wydarzeniach sprzed kilku dni, o których naprawdę wolał zapomnieć. Mimo to, doskonale zdawał sobie sprawę, iż Hermiona miała na niego haka.  Zacisnął mocno szczękę, by w spokoju sprostać się z sytuacją.
"Po jaką cholerę tu przyłaziłeś" - spytał sam siebie po raz setny tego dnia.
Po kilku sekundach, leniwie wskazał ręką na swoje zastępcze auto.
- Zapraszam - warknął ze sztucznym uśmiechem na twarzy.
Smok szczeknął zadowolony, po czym podążając tuż za swoją Panią, wpakował się na tylne siedzenie.
Malfoy westchnął głęboko. Jego dzień nie mógł zacząć się lepiej.

__________________________________________________________________

Droga zdawała ciągnąć się w nieskończoność. Już dawno stracił orientacje oraz wyczucie czasu. Jedyne, czego był pewny to fakt, że już dobrą godzinę temu minęli Londyn. Nie miał pojęcia, gdzie zaciągała go Granger i chyba nawet nie chciał wiedzieć. Kobieta siedziała spokojnie z lekkim uśmiechem na twarzy, raz po raz nucąc jakąś melodię. Od czasu do czasu próbował zadać jej jakieś sensowne pytania, w jakim kierunku zmierzają, lecz ta zazwyczaj puszczała mu tylko oko, oznajmiając, iż powinien dać się zaskoczyć.
Następna rzecz, która go zdziwiła była zawartość jej zakupów. Szare rękawiczki, czarny płaszcz oraz marna peruka przypominały mu tylko o tym, jaką wariatką stała się Granger.  Nie było chwili, w której nie chciał zawrócić auta i po prostu wrócić do swojego starego życia. Dopiero po kilku sekundach przypominał sobie, iż tak naprawdę nie miał do czego wracać. Narzeczona, praca oraz najlepszy przyjaciel ulotnili się przy pierwszej lepszej okazji.
Nie mógł powstrzymać głośnego prychnięcia, gdy przypomniał sobie o słowach Astorii.
- Jeszcze kilka godzin i będziesz mógł wrócić do swojej ukochanej - spokojny głos Hermiony, przywrócił go do żywych. Spojrzał na nią z ukosa, a następnie zaśmiał się ironicznie.
- Powinnaś być lepiej doinformowana Granger, moja narzeczona pieprzy się z innym - powiedział z cynizmem w głosie.
- No cóż, ja bym z tobą też nie wytrzymała - odparła, wzruszając ramionami. Nie był w stanie zliczyć, ile razy go już obraziła. Fakt, że jego życie medialne leżało w jej rękach, sprawiał, że miał ochotę ją udusić, nie ważne jak bardzo go pociągała.
- To po jaką cholerę chcesz, żebym spędził z tobą cały miesiąc Granger?  - spytał. Szczerze powiedziawszy, naprawdę interesowała go jej odpowiedź. Chciał w końcu zrozumieć jej logikę, by mógł bez problemu wybrnąć z tej całej sytuacji.
- Ktoś musi ci w końcu uświadomić, co tracisz. Padło na mnie - powiedziała jak gdyby nigdy nic - Poza tym, co masz do stracenia. W najgorszym wypadku zabijesz mnie przy pierwszej lepszej okazji - dokończyła. Po raz pierwszy tego dnia zaśmiał się bez cienia ironii.
- Kusząca propozycja Granger - odpowiedział rozbawiony jej dziwną dawką humoru. Tylko miarowy, głośny oddech Smoka zakłócał przyjemną ciszę, która zapadła między nimi na kilka minut.
- Dlaczego akurat ja? - nie mógł powstrzymać tego pytania. Spojrzał z ukosa na Hermionę, wyczekując odpowiedzi. Jej klatka piersiowa unosiła się rytmicznie raz po raz w górę, a brązowe tęczówki leniwie śledziły autostradę. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, iż ani razu nie spojrzała mu w oczy dłużej niż na kilka sekund. Mógł wyczuć dystans, z jakim obydwoje do siebie podchodzili.
- Bo jeszcze nigdy nie widziałam aż tak zniszczonego człowieka - szepnęła.
_______________________________________________________________

Po kolejnej godzinie spędzonej w ciszy, w końcu dojechali na miejsce. W pierwszej chwili, naprawdę nie mógł uwierzyć, iż przejechali taki kawał drogi by znaleźć się w tak obskurnym mieście.
- Po jaką cholerę ciągnęłaś mnie do Sheffield, Granger? - spytał, rozglądając się w okół. Jako dziecko, miał okazję spędzać tutaj kilka tygodni swoich wakacji wraz z rodziną Zabiniego. Mimo iż żywił same pozytywne wspomnienia związane z tą metropolią, nie mógł sobie teraz wyobrazić gorszego miejsca na spędzanie swojego wolnego czasu.
- Zaraz się przekonasz - odparła Hermiona, zakładając przy tym marną perukę na króciutkie włosy. Według jej instrukcji zaparkował auto tuż naprzeciwko wielkiego budynku, należącego do firmy, dla której jeszcze kilka dni temu pracował. Odrobinę zdziwił go niespotykany zbieg okoliczności, lecz wolał nie prowokować sytuacji jeszcze bardziej.
Dopiero gdy zauważył wyciągniętą różdżkę Granger, postanowił zareagować. Nie wiele myśląc złapał ją drastycznie za rękę. W jednej chwili, poczuł jak milion dreszczy przechodzi przez jego ciało, a tęczówki brązowowłosej rozszerzają się do granic możliwości.
- Granger - szepnął, próbując z całej siły uspokoić bicie swojego rozszalałego serca - Chyba nie masz zamiaru, wkraść się do mojej firmy? - spytał, mimo iż doskonale zdawał sobie sprawę z odpowiedzi.
- Powstrzymasz mnie? - odpowiedziała pytaniem na pytanie. Uniósł jedną brew do góry, czując rosnące między nimi napięcie. Cholerne pożądanie ponownie zaczęło przypominać o swoim istnieniu. Musiał przyznać, że ledwo co panował nad samym sobą.
- A muszę? - prowokował ją jeszcze bardziej.
- Skoro chcesz patrzeć, jak niewinne zwierzęta giną tylko i wyłącznie z twojej winy, to tak, chyba naprawdę musisz mnie jakoś powstrzymać - mruknęła, szybkim ruchem uwalniając się z jego uścisku. Zanim zdążył zareagować,  kobieta wyszła z auta, trzaskając przy tym głośno drzwiami.
Zdziwiony jej reakcją oraz adrenaliną, która znienacka pojawiła się w jego żyłach, nie mając innego wyjścia, podążył za nią, prosto ku nowemu wyzwaniu.

________________________________________________________________

Po pierwsze, mam nadzieję, że wszyscy mieliście udane i wesołe święta, spędzone wraz z rodzinką.
Po drugie, życzę wam udanego i wybuchowego sylwestra.
A po trzecie, mam nadzieję, że rozdział przypadł wam do gustu. Pisało mi się go bardzo przyjemnie i wręcz nie mogę doczekać się waszego zdania, na temat zaistniałej sytuacji.
Pozdrawiam serdecznie i całuję :)