sobota, 28 listopada 2015

Rozdział 2 "Nie wyp­rzesz się is­tnienia duszy, gdy za­boli po stra­cie bliskiego."

Draco jeszcze nigdy nie cieszył się tak bardzo z ponurej, deszczowej londyńskiej pogody, która towarzyszyła mu praktycznie codziennie podczas spotkań w pracy czy też podczas zwykłego siedzenia przy biurku. Teraz, gdy krople deszczu spadały na jego twarz i ubranie, nie mógł się nie uśmiechnąć.
Mimo wydarzeń sprzed kilku godzin poczuł się przez chwilę zupełnie wolny. W końcu pozbył się tej psychopatki Granger, a droga do domu na piechotę wydawała się być dobrym pomysłem na przemyślenie kilku ważnych spraw.
Po chwili zadumy ruszył energicznym krokiem przed siebie, kierując się w stronę Kensington. Oczywiście jego ruchy stały się dość nieskoordynowane i chaotyczne po wypadku, który miał miejsce zaledwie kilka godzin temu, lecz wolał znosić pewnego rodzaju męczący ból, niż siedzieć u tej wariatki.
Prychnął głośno, przypominając sobie jej zaciętość oraz uroczy uśmiech, gdy w spokoju informowała go o tak bardzo nietypowej propozycji. A zresztą jak ona to sobie wyobrażała? On, Draco Malfoy, miał rzucić wszystko — pracę, dom, kobietę, z którą miał spędzić życie, by zamieszkać ze swoim wrogiem? Z Granger? Na cały miesiąc? Owszem, była atrakcyjna, i to bardzo, biorąc pod uwagę jej dziwnie krótkie włosy, ale on nie oszalał jeszcze na tyle, by się zgodzić. Miała na niego haka, który mógł zniszczyć mu życie — to prawda — ale wolał znosić upokorzenia Proroka Codziennego, niż oddać się we władania Granger.
— Widzę, jakim stałeś się człowiekiem, Draco — powiedziała wtedy, dokładnie obserwując jego reakcję. — Moja propozycja jest prosta. Zamieszkaj ze mną na miesiąc, calutki listopad, a ja nauczę cię, jak kochać życie — dokończyła.
Na początku naprawdę myślał, że z niego kpi. Bo jak to? Dziewczyna, a właściwie dorosła kobieta, której zatruwał życie od szkolnych lat wiecznym upokarzaniem i drwinami, chciała, by spędził z nią trzydzieści dni? Nie rozumiał tego i chyba nie chciał zrozumieć. Nie pasował do jej świata, do bohaterskich czynów, heroicznych przyjaciół oraz stylu życia.
Nigdy nie zastanawiał się, czy tak naprawdę jest zadowolony ze swoich sukcesów i związku, w którym się znajdował. Brakowało mu czasu na rozmyślanie nad sensem jego egzystencji. Czas to pieniądz, a on miał zamiar zarobić tyle galeonów, ile tylko się dało. Szczęście oraz prawdziwa rodzina? To wszystko nie miało dla niego większego znaczenia. Mimo to słowa Granger odrobinę go ruszyły. Kochać życie? O czym ona w ogóle mówiła? Przecież wszystko układało się wręcz perfekcyjnie. Oczywiście stracił pracę, ale nie wątpił w swoje umiejętności. Za kilka dni szef będzie błagał go o powrót do firmy, był tego pewny.
Zresztą nikt na jego miejscu nie przejmowałby się pustymi słowami głupiej Gryfonki, która najwyraźniej traciła kontakt z rzeczywistością przez nadmiar pieniędzy oraz sławy.
Naprawdę chciał zapomnieć o tym całym zajściu i wrócić do normalności. Liczył na to, że gdy tylko przekroczy próg swojego domu, będzie w stanie zachowywać się jak gdyby nigdy nic. Brak samochodu wytłumaczy dużym spożyciem alkoholu, a jego fatalny stan fizyczny — bójką z Weasleyem.
Zaśmiał się ironicznie ze swoich własnych myśli. Zawsze na każdą okazję udawało mu się znaleźć perfekcyjną wymówkę. Tak naprawdę jednak rzadko kiedy musiał się tłumaczyć przed Astorią. Kobieta nigdy nie zadawała zbędnych pytań ani nie przejmowała się nieobecnością swojego narzeczonego, co bardzo mu odpowiadało. Wolał spędzać każdą wolną chwilę w biurze, pracując nad nowymi projektami, niż słuchać jej ględzenia. Tylko jeden jedyny raz, podczas ich kilkuletniego związku, mógł odczuć złość byłej Ślizgonki.
Państwo Greengrass rzadko kiedy pojawiali się w Londynie. Ich małżeństwo okazało się bardzo zgodne oraz niezaprzeczalnie udane. Nigdy nie kłócili się o drobnostki i wspólnie postanowili zwiedzać świat. Ich wizyta w Londynie była dla Astorii jak święta Bożego Narodzenia.
Draco doskonale pamiętał jej euforię i prośby, by w ten dzień wziął sobie wolne w pracy. Oczywiście rozumiał okoliczności, lecz akurat wtedy musiał załatwić sprawę dla samego dyrektora firmy. Nie mógł nic poradzić na to, że przywiezienie kilkunastu drogocennych minerałów z Dubaju było ważniejsze niż głupie rodzinne spotkanie. Przecież poza jego czterogodzinnym spóźnieniem nic nie przegapił. Kompletnie nie umiał zrozumieć złości swojej narzeczonej, gdy ta wzburzona jego zachowaniem wyprowadziła się na kilka dni. O dziwo, od tamtego wydarzenia nie pokłócili się ani razu. Ona w pełni akceptowała jego pracowitość, a on pozwalał jej na wszystkie zachcianki.
Prychnął pod nosem, skręcając w ostatnią uliczkę w lewo. Niebo było przejrzyste, a księżyc wydawał się świecić zdecydowanie jaśniej niż słońce, które za dnia ledwo co przebijało się przez ciemne chmury. Dreszcze przeszły go po całym ciele w wyniku powiewu zimnego, jesiennego powietrza. Pierwszy dzień listopada zapowiadał nadchodzącą mroźną zimę.
Na wspomnienie tego parszywego miesiąca automatycznie jego myśli 
ponownie zeszły na tor Granger.
             „Może miała rację?" — przeszło mu przez głowę. — Może wszystko jest tylko udawane?"
I znów powoli zaczęła się w nim wzbierać wściekłość. Ta mugolaczka działała mu na nerwy jeszcze bardziej niż za szkolnych lat. Tak jak zawsze musiała się mieszać w nie swoje sprawy. Tym razem jednak prawie udało jej się go sprowokować. Doskonale zdawał sobie sprawę, że nie mógł sobie na to pozwolić. Nie był już gówniarzem i musiał nad sobą panować.
Odetchnął z ulgą, gdy w końcu ujrzał swoją willę. Szybkim ruchem różdżki zrzucił zaklęcia ochronne przeciwko mugolom i energicznie przekroczył próg domu.
O dziwo, przywitała go cisza. Nigdzie nie słyszał krzątającej się Astorii czy też skrzeczącego głosu Gwiazdki — ich rodzinnego skrzata domowego. Całe pomieszczenie wydawało się puste oraz dziwnie martwe.
Uniósł lekko jedną brew, by następnie skierować się w kierunku piwnicy, gdzie trzymał cały swój alkohol. Może i samotność zaczęła mu odrobinę doskwierać, lecz nie miał zamiaru się tym przejmować. Zamiast tego wolał wyciągnąć stary zapas dobrej Ognistej Whisky, którą ojciec podarował mu na siedemnaste urodziny. Uznał, że to idealna okazja na wypicie starego trunku. W końcu nic nie układało się po jego myśli, a słowa Granger dalej dudniły mu w głowie.
Gdy chwilę później płyn wylądował w jego gardle, od razu poczuł się zdecydowanie lepiej. To była ciężka noc i naprawdę potrzebował spokoju, by posortować wszystkie męczące go wątpliwości.
Jego piwnica była przeznaczona właśnie do takich celów. Wielki stół bilardowy na samym środku pomieszczenia oraz barek, znajdujący się tuż za wygodnym fotelem, nadawały temu miejscu pewnej tajemniczości oraz prywatności. Nigdy nie pozwalał, by ktokolwiek przekroczył próg jego królestwa. Nawet Teodor Nott czy Zabini nie mieli tutaj wstępu.
Uśmiechnął się do siebie, usadawiając się na kanapie. Odchylił głowę do tyłu i przymrużył lekko oczy, delektując się ciszą. Nadmiar wydarzeń oraz pozostałe obrażenia po niefortunnym wypadku zaczęły dawać o sobie znać. Poczuł, jak powoli oddaje się we władania Morfeusza. Udało mu się jeszcze przywołać twarz Granger, zanim całkowicie odpłynął.
____________________________________________________

Obudziły go głośny śmiech oraz dźwięki muzyki wydobywające się z kuchni. Powoli otworzył oczy, przeklinając pod nosem. Miał wrażenie, że jego głowa zaraz eksploduje z bólu. Był pewny, że Astoria postanowiła zaprosić swoje durne koleżaneczki na plotki. Miał ochotę wyć z rozpaczy. Czy ta kobieta nie potrafiła spędzić chociaż jednego dnia w samotności?
Westchnął głośno, po czym leniwie podniósł się z kanapy. Na chwilę stracił równowagę, czując resztki alkoholu znajdujące się jeszcze w jego krwiobiegu. Doskonale zdawał sobie sprawę, jak paskudnie musiał wyglądać. Jego markowy garnitur był cały wygnieciony, a włosy, za dnia ułożone w artystyczny nieład, teraz kleiły się od potu.
Potrzebował zimnego prysznica, i to zaraz. Najpierw jednak postanowił zajrzeć do kuchni, by znaleźć coś do picia. Normalnie poprosiłby o to Gwiazdkę, lecz teraz miał ochotę zrobić coś sam, bez niczyjej pomocy. Poza tym chciał poinformować Astorię o ostatnich wydarzeniach. Może i była dość męcząca, lecz zawsze starał się być z nią szczery, nawet jeśli prawda miała okazać się okropna.
Po chwili namysłu wspiął się powoli po schodach, a następnie, przeszedłszy przez salon, otworzył szklane drzwi prowadzące do kuchni.
Pierwszym, co rzuciło mu się w oczy, był nieład, zużyte szklanki od wina oraz zgaszone cygaro, które zdradzało obecność innego mężczyzny w domu. Jak na potwierdzenie tych myśli jego wzrok powędrował na leżącą na ziemi czarną marynarkę. Lekka, przyjemna muzyka wydobywająca się ze starego rodzinnego gramofonu zdawała się w ogóle nie pasować do danej sytuacji. Czuł, jak serce powoli przyspiesza bicie, a umysł podpowiada mu odpowiedź. Uniósł jedną brew i dopiero po chwili spojrzał w stronę barku kuchennego, przy którym, jak gdyby nigdy nic, siedziała jego narzeczona ubrana tylko i wyłącznie w zieloną koszulę. Była odwrócona do niego tyłem, przez co zasłaniała mu widok na osobę tuż przed  nią.
— Astoria? — spytał, siląc się na cierpliwość. Jego głos jednak zdradzał wściekłość, która z każdą sekundą tylko wzrastała.
Kobieta odwróciła się gwałtownie w jego stronę z widocznym przerażeniem w oczach. Nie miał jednak ochoty czekać na jej odpowiedź. Szybkim ruchem wyciągnął swoją różdżkę i zanim ktokolwiek zdążył zareagować, rzucił Drętwotę na osobnika siedzącego tuż przy Greengrass, który z hukiem runął na podłogę.
— Nie! — krzyknęła była Ślizgonka, próbując zasłonić twarz swojego kochanka. 
Draco zaśmiał się sztucznie i lekko odepchnął ją od mężczyzny. Niecałą sekundę później stanął jak wryty, nie mogąc uwierzyć w swojego własnego pecha. Jego myśli przypominały teraz jeden wielki chaos, którego nie potrafił uporządkować.
— Zabini? — wykrztusił, cofając się jeden krok. Mimo swojego zimnego podejścia do spraw uczuciowych poczuł się, jakby ktoś wyrwał mu serce wprost z klatki piersiowej. Powoli zaczęło mu szumieć w głowie. Przez chwilę wydawało mu się, że znowu jest siedemnastoletnim gówniarzem, który musi zadać ból niewinnemu mugolakowi.
— Błagam cię, Draco, uspokój się! — (Była) narzeczona stanęła między nim a jego ofiarą, próbując załagodzić sytuację.
— Jak mogłaś mi to zrobić? — warknął w jej stronę. Nie chodziło mu o zdradę. Od dłuższego czasu wiedział, iż kobieta ma kogoś na boku, lecz starał się to ignorować. Próbował wmówić sobie, że to przelotny romans spowodowany chwilą załamania lub samotności. Nie sądził jednak, że będzie w stanie odebrać mu wszystko z tak bolesnym skutkiem.
Przyjaźnił się z Blaise'em od pierwszej klasy i nigdy w życiu nie mieli poważnej kłótni. Zawsze wspierali się, jak tylko mogli, mimo że ich przyjaźń czasami była wystawiona na próbę. Draco doskonale wiedział, iż może liczyć na niego w każdej sytuacji.
Teraz jednak czuł, że miarka się przebrała. Może i nie był idealnym przyjacielem, ale nigdy nie ukradłby dziewczyny swojemu najlepszemu kumplowi.
— Już dawno przestałam na ciebie czekać. — Astoria uniosła dumnie podbródek. — Teraz w pełni możesz poświęcić się pracy — dodała drwiąco.
Trzy wdechy. Tyle potrzebował, by całkowicie nie stracić nad sobą panowania. Adrenalina krążyła mu w żyłach, lecz doskonale wiedział, iż nie może sprawić kolejnych kłopotów. Nawet jeśli jego narzeczona okazała się największą zdzirą, jaką kiedykolwiek spotkał. Dał jej wszystko.
Wszystko oprócz miłości.
— Wynoś się — zdołał w końcu z siebie wykrztusić. Jednym ruchem odwrócił działanie zaklęcia, by Zabini mógł ponownie poruszać swoim ciałem. — Ciebie to się też tyczy — dodał. Nie mógł dłużej na niego patrzeć. 
Zdrada przyjaciela bolała go bardziej niż utrata Greengrass. To właśnie on wspierał go, gdy na szóstym roku ledwo co udało mu się naprawić Szafkę Zniknięć. Inni nawet nie przypuszczali, że coś jest z nim nie tak. Tylko Blaise znał go na tyle dobrze, by zrozumieć powagę sytuacji. Niestety teraz Draco miał wrażenie, że stoi przed nim zupełnie inny człowiek. Patrząc w oczy swojemu najlepszemu przyjacielowi, nie zauważył w nich nic, co zdradzałoby jego skruchę.
— Skłamałbym, gdybym powiedział, że mi przykro, stary. — Słowa Diabła zdawały docierać się do niego jak przez mgłę. Malfoy czuł płynącą w jego żyłach agresję, której nie miał jak się wyzbyć.
Niewiele myśląc, zamachnął się gwałtownie i uderzył mulata z całej siły. Usłyszał odgłos łamanej szczęki. Astoria krzyknęła z przerażenia, lecz nawet nie próbowała podejść w stronę Dracona. Oczywiście wiedział, jak bardzo musiał być przerażający w tym momencie, lecz mało go to obchodziło. Musiał odreagować, musiał wyzbyć się zbędnych uczuć oraz złości, która ostatnimi czasy niszczyła wszystko, na czym mu kiedykolwiek zależało.
— Nie chcę was tu wiedzieć — wycedził ponownie, próbując nie zwracać uwagi na jęki Zabiniego. Malfoy nie miał w sobie ani krzty poczucia winy czy też wyrzutów sumienia. To przecież oni zawinili. To oni sprawili, że stracił tak wiele w zaledwie kilka sekund. A zresztą... Nie potrzebował ich w swoim życiu.
„Granger jednak miała rację" — pomyślał, przypominając sobie słowa byłej Gryfonki.
Prychnął pod nosem, a następnie, nie zwracając uwagi na resztę domowników", deportował się z głośnym trzaskiem.
___________________________________________________
Nie mógł spać. Cholerne myśli cały czas kłębiły mu się w głowie, a w dodatku burza panująca na dworze jeszcze bardziej doprowadzała go do szaleństwa. Nie miał pojęcia, co ze sobą zrobić, by uspokoić zszarpane nerwy. Od kilku godzin próbował przekonać swojego byłego szefa, by ponowne przyjął go do firmy, pisząc trzystronicowy list na temat nowo potrzebnych zasobów, które miały ułatwić pracę nad eliksirami. Przesiedziawszy przy biurku prawie całe popołudnie, naprawdę spodziewał się czegoś więcej niż krótkiej odpowiedzi, iż firma na obecną chwilę nie jest zainteresowana dalszą współpracą.
Trudno mu było uwierzyć we własnego pecha, który ostatnio go prześladował. W dodatku przez tę jędzę Astorię musiał zamieszkać przez pewien okres w Malfoy Manor, by kobieta zdążyła wywieźć swoje paskudne rzeczy z dala od jego domu.
Dawno tutaj nie był, lecz miejsce zdawało się zachować swój mroczny urok. Gdziekolwiek się odwrócił, prześladowały go wspomnienia tortur. Czasami miał wrażenie, że słyszy głos Czarnego Pana, który ponownie wydaje egzekucje na swoich własnych poddanych. Powoli doprowadzało go to do szału.
Westchnął głęboko, po czym wstał z wygodnego fotela, który kiedyś należał do Lucjusza Malfoya, i udał się do salonu, by tam w spokoju móc odprężyć się przy dobrej lekturze. Czuł się dziwnie, mając tyle wolnego czasu. O tej porze zazwyczaj pił swoją drugą kawę i dyskutował na temat dalszych poczynań firmy. Teraz jednak jedyne, co mógł zrobić, to zacząć szukać jakiegoś sensownego zajęcia.
Jakież było jego zdziwienie, gdy po dotarciu do salonu, zobaczył wielkie czarne pudło z piękną czerwoną kokardką u samej góry.
— Co do licha? — mruknął do siebie, podchodząc odrobinę bliżej. 
Instynktownie sięgnął po różdżkę, spodziewając się najgorszego. Może byli śmierciożercy chcieli przypomnieć mu o swojej obecności? W końcu, z tego co pamiętał, ostatnio kilkoro z nich próbowało reaktywować działalność Czarnego Pana. Na pierwszy rzut oka pudło wcale nie wyglądało na obiekt przesiąknięty czarną magią. Wręcz przeciwnie, wydawało mu się, że pochodziło z mugolskiego świata.
Po rozważeniu obu możliwości wziął głęboki oddech, po czym wyszeptał zaklęcie Alohomora, czekając na dalszy bieg wydarzeń. Prawie wrzasnął z przerażenia, gdy coś o wyglądzie czarnej kuli wystrzeliło w jego stronę, zwalając go z nóg. Dopiero, gdy nieznana istota zaczęła obwąchiwać go wilgotnym nosem, zrozumiał, że ma do czynienia z najzwyklejszym psiakiem rasy husky. Miał ochotę zaśmiać się ze swoich myśli oraz podejrzeń. Z drugiej strony jednak, kto, do jasnej cholery, był na tyle lekkomyślny, by zrobić mu taki prezent?
Spojrzał na szczeniaka, nie ukrywając swojego zdziwienia. Chwilę później zorientował się, że zwierzę ma przyczepiony do obroży liścik. Draco nawet przez moment nie zawahał się z odczytaniem treści wiadomości.
— Mam nadzieję, że Smok dotrzyma ci towarzystwa i pomoże w podjęciu decyzji — przeczytał na głos. Nie wiedzieć czemu, uśmiechnął się do siebie. Propozycja Granger nagle przestała wydawać się mu taka głupia.


_______________________________________________________________

Od autorki :

Drugi rozdział za nami :) Chciałabym wam tylko serdecznie podziękować za komentarze, które tak przyjemnie mi się czyta :)
Do napisana!


sobota, 14 listopada 2015

Rozdział 1 "Wca­le nie trze­ba umierać, żeby zacząć no­we życie. "

Rzadko kiedy znajdował czas na przyjemności związane z sączeniem Ognistej Whisky w zupełnej samotności. Życie oraz praca nie pozwalały mu na spędzenie chociażby sekundy bez większego zajęcia. Stał się zapracowanym człowiekiem, to fakt. Każda minuta była zaplanowana i wykorzystana w najbardziej produktywny sposób, by wydobyć z niej jak najwięcej galeonów. Jako smarkacza nie obchodziły go finanse czy też sposób zarabiania na życie. Dopiero po wojnie, gdy jego fortuna gwałtownie ucierpiała, zaczął troszczyć się o swój własny los. Na ojca przecież liczyć nie mógł.
Po upadku Czarnego Pana Lucjusz niespodziewanie zniknął z jego życia, zostawiając go ze schorowaną matką, która chyba nawet nie zdawała sobie sprawy z wydarzeń dziejących się wokół niej. Choroba Alzheimera nie była niczym przyjemnym, dlatego też wysłał Narcyzę najszybciej jak potrafił do Świętego Munga, by tam spędziła resztę swojego, i tak dość marnego, życia.
Nie odwiedzał jej często, więc wątpił, by ktokolwiek mógł nazwać go troskliwym synem. W gruncie rzeczy naprawdę brakowało mu na to czasu. Wieczne spotkania i jego chore ambicje sprawiały, że cały czas poświęcał tylko i wyłącznie pracy. A zresztą  kto by tego nie robił? Bycie wicedyrektorem świetnie prosperującej firmy „Eliksiry na każdą rękę” miało masę plusów. Najnowszy model mugolskiego auta czekał na niego tuż przed drzwiami ekskluzywnego trzypiętrowego domu, który należał tylko do niego.
Oczywiście pozwolił Astorii urządzić go tak, jak chciała. W końcu jego narzeczona miała dobry gust, nigdy temu nie zaprzeczał. Mimo że ich związek polegał tylko na wspólnym dzieleniu łóżka, postanowił zaufać jej pod tym względem. Ostatnimi czasy nie miała zbyt dobrego humoru, więc uznał to za doskonały pomysł. Nareszcie poczuła się do czegoś potrzebna. 
Parsknął śmiechem. Nawet nie chciał wyobrażać sobie, z jakim oburzeniem kobieta zareaguje na wiadomość o jego „tymczasowym” zwolnieniu z pracy. No bo jak to? Słynny Draco Malfoy, piekielnie bogaty arystokrata, były śmierciożerca, teraz jeden z najlepiej zarabiających czarodziei w Londynie — bezrobotny? Otóż to, drodzy państwo! Kto by pomyślał, że tak skończy…
Dla rozluźnienia wziął solidnego łyka Ognistej Whisky, która miała mu pomóc zapomnieć o tym bagnie. Przecież to nie była jego wina! Zazwyczaj panował nad sobą oraz swoją agresją. Nigdy nie tracił panowania i, o dziwo, czasami zaskakiwał samego siebie, okazując cierpliwość. Dzisiaj jednak miarka się przebrała.
Wiedział, że w tym miesiącu musiał zawiadomić o kilku zwolnieniach. Jak na wicedyrektora przystało, zachował zimną krew. Niespełna dziesięć minut po wejściu do biurowca w gabinecie czekała na niego lista pracowników, którzy — zdaniem jego asystentki —  nadawali się do zwolnienia. Oczywiście Lorren wybrała bardzo odpowiednie osoby.
— Zwalniamy Weasleya i tę głupią Parkinson — potwierdził wtedy bez zastanowienia.
Nie obchodziło go, ile lat przyjaźni dzielił z Pansy. Biznes to biznes i nawet ona musiała to zrozumieć. Co do Weasleya, długo nie zajęło mu podjęcie tej decyzji. Przecież od ponad trzynastu lat starał się uprzykrzyć mu życie. Teraz nadarzyła się perfekcyjna okazja. Niestety rudzielec nie miał zamiaru tak łatwo się poddać. Niecałe trzydzieści minut później Draco usłyszał krzyki dobiegające z korytarza prowadzącego do jego gabinetu.
— Ty cholerny śmierciożerco! Potrzebuję tych pieniędzy! — Słowa Wieprzleja dalej dudniły mu w uszach, nawet po tylu godzinach. Doskonale pamiętał rozwścieczoną minę rudzielca, gdy grzecznie poinformował go, że gówno obchodzą go jego problemy finansowe. Każdy był kowalem swojego losu.
Nie pamiętał, w którym momencie były Gryfon wymierzył pięścią prosto w jego twarz, przeklinając przy tym całą firmę. Draco wiedział, że nie powinien dać się sprowokować. Niestety, rany z przeszłości dały o sobie znać i nie mógł się powstrzymać. Gdy tylko szef usłyszał o ich bójce, która skończyła się przewiezieniem Weasleya do Świętego Munga na Oddział Urazów Pozaklęciowych, od razu wezwał Dracona na rozmowę, informując go o zawieszeniu. 
— Parszywy gnojek — mruknął do siebie, ponownie biorąc głęboki łyk whisky. Kogo obchodził stan tego rudzielca? Przecież jedno zadrapanie na jego i tak ohydnej twarzy nic nie zmieniało! A on właśnie stracił okazję na podpisanie tak bardzo znaczącej
umowy. Poza tym, czy jego atak agresji był aż tak poważnym powodem do wydalenia z pracy? Oczywiście, że nie.
— Jeszcze jedna kolejka? — Niski, dość grubawy barman wyrwał go z zamyślenia.
Draco popatrzył na niego nieobecnym wzrokiem. Miał wrażenie, że skądś go kojarzył, lecz szybko odgonił od siebie tę myśl. 
Gwałtownie pokręcił głową, po czym spróbował podnieść się z krzesła. Przez moment cały jego świat wirował od nadmiaru alkoholu we krwi. Przeklął siarczyście pod nosem, a następnie chwiejnym krokiem udał się w kierunku wyjścia. Gdy tylko świeże powietrze dotarło do jego nozdrzy, od razu poczuł się lepiej. Rozejrzał się chaotycznie po ulicy, starając zlokalizować swoje położenie. Jakim cudem wylądował w tak obskurnej dzielnicy?
Na szczęście z daleka rozpoznał swoje auto stojące samotnie tuż za rogiem. Machnięciem różdżki otworzył drzwi od strony kierowcy i leniwie usadowił się na fotelu.
Od razu przeszedł go dreszcz adrenaliny. Uwielbiał prędkość. Już jako dziecko podczas nieobecności ojca wkradał się do piwnicy i próbował latać na najnowszym Nimbusie, by chociaż przez chwilę poczuć się jak słynni gracze Quidditcha, którzy tak bardzo imponowali mu siłą oraz sławą.
Z czasem, gdy dołączył do ślizgońskiej drużyny, mógł w końcu wykorzystać wszystkie atuty związane z byciem szukającym. Młode czarownice wręcz błagały, by zwrócił na nie uwagę, a koledzy zaczęli zauważać w nim kogoś więcej niż bogatego syna Lucjusza Malfoya. Wszystkie problemy zdawały się odpływać daleko, a on wreszcie mógł być sobą. Dlatego właśnie liczył, że dzięki alkoholowi w żyłach przejażdżka po paskudnych ulicach Londynu da mu przynajmniej połowę takiej przyjemności.
Bez zastanowienia odpalił silnik swojego Audi R8, po czym wystrzelił jak błyskawica do przodu, nie martwiąc się o przypadkowych przechodniów, którzy na widok jego poczynań wydali z siebie niemy krzyk. 
W końcu był Malfoyem. Mógł robić wszystko, co mu się żywnie podobało, i nikt nie miał prawa mu tego zabronić. Nawet słynny pan Potter!
Zaśmiał się głośno, skręcając niespodziewanie w lewo. Nie miał pojęcia, gdzie zmierzał, i było mu to szczerze obojętne. Musiał zapomnieć... zapomnieć o wszystkim i wszystkich, a w szczególności o samym sobie.
Jak ty możesz ze sobą żyć? — przypomniały mu się słowa ojca. Lucjusz rzadko kiedy okazywał swoją rodzicielską miłość w stosunku do Dracona. Zazwyczaj starał się nauczyć swojego syna „wytrwałości” w znoszeniu bólu czy tępieniu niewinnych mugolaków. Były Ślizgon do dzisiaj doskonale pamiętał krzyki szlam, które błagały Czarnego Pana o litość.
Skrzywił się nieznacznie. Może i był szumowiną, ale nigdy nie lubił wyrządzać komuś krzywdy. Na wspomnienie Voldemorta zmuszającego go do rzucania zaklęć niewybaczalnych dreszcz przerażenia przeszył całe jego ciało, sprawiając, iż kierownica samochodu drastycznie skręciła.
Draco krzyknął zaskoczony własną reakcją. Niewiele myśląc, spróbował przywrócić auto na właściwy tor. Z całej siły nadepnął na jeden z pedałów. Niestety pojazd nie zatrzymał się ani na sekundę. Zamiast tego wyskoczył z podwójną prędkością naprzód, kierując się wprost na jedną z pobliskich latarni. Serce zabiło mu szybciej, gdy w akcie paniki zaczął szukać swojej różdżki, by uniknąć zderzenia.
Zanim jednak zdążył rzucić jakiekolwiek zaklęcie, siła uderzenia sprawiła, że wyskoczył do przodu, rozbijając przednią szybę na drobne kawałeczki. Nagły, przeszywający ból rozchodzący się po całej jego głowie na chwilę odebrał mu zdolność widzenia. Ciemność ogarnęła go z każdej strony, a zapach spalenizny oraz dymu przyprawiał o mdłości. W przypływie paniki spróbował ruszyć się choćby o milimetr, by oddalić się od miejsca wypadku. Na próżno. Jego ciało wydawało się zupełnie nie reagować na te próby. Jęknął z bólu, błagając w myślach o pomoc.
„Nie mogę tak skończyć” — pomyślał, a następnie stracił przytomność.

__________________________________________________________________

Ból — to jedyne, o czym był w stanie teraz myśleć. Każda najmniejsza komórka jego ciała zdawała się wyć z rozpaczy. Już dawno nie czuł się aż tak beznadziejnie. Nawet zaklęcie Cruciatus nie przynosiło mu tyle cierpienia. Miał ochotę jęknąć, gdy poczuł gwałtowne szarpnięcie świadczące o tym, że ktoś starał się wyciągnąć go z tej beznadziejnej sytuacji. Z całej siły postarał się otworzyć oczy, by zobaczyć, kto był na tyle głupi i narażał swoje życie, by pomóc mu wyjść z tego cało. Niestety panujący wokół zgiełk wcale mu w tym nie pomagał. Po kilku marnych próbach w końcu udało mu się uchylić lekko powieki.
Cały świat zdawał się przypominać piekło. Z każdej strony otaczał go ogień, a auto, choć tak szybkie i drogie, płonęło teraz niczym gwiazda na niebie.
Miał ochotę zaśmiać się z rozpaczy. Trudno było mu uwierzyć w całe zajście. Ponadto ledwo co zachowywał przytomność.
— Nie martw się, Malfoy, wszystko będzie dobrze. — Zdążył jeszcze zarejestrować te słowa, zanim ponownie dał pochłonąć się ciemności.

________________________________________________________________

Obudził się kilka godzin później w zupełnie nieznanym miejscu. Ból zdążył zupełnie opuścić jego ciało, co niezmiernie go zdziwiło. Jakim cudem czuł się tak cholernie dobrze? Czy ktoś przewiózł go do Świętego Munga? A może po prostu umarł?
Ta ostatnia myśl przeraziła go nie na żarty. W jednej sekundzie postanowił zdradzić swój stan i gwałtownie otworzył oczy. 
Zdziwiło go jego położenie. Nie przypominało mu szpitala czy też miejsca, gdzie opatruje się rannych. Znajdował się bowiem w dość gustownie urządzonym salonie. Z każdej strony otaczały go książki oraz liczne zdjęcia. Niektóre były nieruchome, inne zaś tętniły życiem.
Nie wiedzieć czemu, miał ochotę przyjrzeć im się z bliska. Bez zastanowienia wstał z kanapy, na której dotychczas leżał, i ominąwszy mugolski telewizor stojący na samym środku pokoju, chwycił pierwszą lepszą fotografię.
Od razu rozpoznał na niej dobrotliwą twarzyczkę Pottera, który z czułością obejmował dziewczynę obok. Jej włosy, choć krótkie, dodawały dziwnego uroku, a brązowe oczy wręcz hipnotyzowały swoją barwą. Nie przeszkadzały mu nawet widocznie cienie pod oczami kobiety oraz zupełny brak makijażu. W dodatku jej figura nie należała do najgorszych. Obfity biust, wyłaniający się spod prostej białej koszuli, oraz zgrabne nogi, ukryte w obcisłych jeansach, sprawiały, że Draco przez chwilę poczuł silny dreszcz pożądania oraz zazdrości. Czemu właśnie Potter miał okazję spotykać się z takimi ślicznotkami?
Odgoniwszy od siebie te myśli, rzucił okiem na następne zdjęcie. Tym razem jednak przedstawiało ono „Świętą Trójcę” stojącą na tle Hogwartu. Nie mógł powstrzymać prychnięcia, jakie wydobyło się z jego gardła.
Świetnie! Nie dość, że uratowała go jakaś tajemnicza osoba, to w dodatku miała świra na punkcie Wybrańca oraz jego parszywej bandy przyjaciół. Westchnął głęboko. Listopad naprawdę nie mógł zacząć się gorzej.
— Już się ocknąłeś? — Głos zza jego pleców ponownie przywrócił go do żywych. Nie dając po sobie poznać zdziwienia, leniwie odwrócił się w stronę rozmówcy, jednocześnie szukając w spodniach swojej różdżki. Nie był głupi i wiedział, iż mimo śmierci Voldemorta zagrożenie czyhało na niego z każdej strony.
— Twoja różdżka leży na stoliku obok. — Kobiecy głos ponownie dotarł do jego uszu, dokładnie w tym samym czasie, gdy w końcu zetknął się twarzą w twarz z rozmówczynią.
W pierwszej chwili trudno było mu uwierzyć w fakt, że ta sama dziewczyna, którą jeszcze sekundę temu podziwiał na fotografii, stała dosłownie niecały metr od niego.
Ciepły uśmiech na twarzy nie wskazywał, by kobieta miała jakieś niecne zamiary wobec jego osoby. Zresztą mógł się założyć, że nawet nie miała pojęcia, kim był. Biorąc pod uwagę jej mugolskie ubranie, zapewne nie wiedziała co tak właściwie działo się w magicznym świecie. Prawdopodobnie trafił na charłaczkę.
— Czego ode mnie chcesz? — spytał, próbując ukryć zafascynowanie jej urodą. Na żywo bowiem okazała się jeszcze bardziej urokliwa niż na zdjęciu. Pełne malinowe usta, czekoladowe oczy i zgrabna figura nie uszły jego uwadze.
Wiedział jednak, iż musiał trzymać na wodzy swoje pragnienia. Dawno nie przebywał z kobietą sam na sam. Czas to pieniądz, a on nie miał zamiaru marnować go na jakieś tajemnicze spotkania z kochanką. Zazwyczaj to Astoria zadowalała jego potrzeby seksualne. O resztę rzeczy po prostu nie dbał. Poza tym ta kobieta, choć na pierwszy rzut oka niewinna, mogła stanowić zagrożenie.
— Uratowałam ci życie — odparła ciepło, uśmiechając się przy tym lekko. Jedną ręką leniwie poprawiła swoje włosy. Emanowała dziwną pewnością siebie, lecz bez problemu mógł wyczuć dystans, widział, jak posyłała mu długie spojrzenia. Przez chwilę rozpoznawał w jej twarzy coś znajomego. Gdy zmarszczyła lekko nos, czekając na jego odpowiedź, niewidzialna lampka zaświeciła się w jego głowie.
— Granger! — wypalił, nie ukrywając swojego zdziwienia. Jak mógł jej nie rozpoznać! Tyle lat starał się uprzykrzać jej życie, a teraz, zaledwie cztery lata później, prawie zapomniał o jej istnieniu. Owszem, słyszał o jej sukcesach zawodowych, lecz naprawdę mało go one obchodziły. Ich relacje nigdy nie zawierały choćby odrobiny sympatii, a po wojnie wcale nie miał zamiaru tego zmieniać.
— Co się stało z twoją szopą na głowie? — Nie mógł się powstrzymać od rzucenia złośliwego komentarza. Na swój sposób sprawiało mu to przyjemność. Tęsknił za niewinnymi szkolnymi czasami, kiedy bez problemu mógł prześladować pierwszoroczniaków czy też takie kujonice jak Granger.
Kobieta w odpowiedzi prychnęła teatralnie, posyłając mu pełne politowania spojrzenie.
— Nie mów, że za nią tęsknisz — odparła, wystawiając mu złośliwie język.
Naprawdę dziwiło go jej zachowanie. Nie tak ją zapamiętał. Granger za czasów szkolnych miała pazurki, to fakt, lecz nigdy nie widział u niej tych radosnych płomyków świadczących o tym, że naprawdę cieszy się życiem. Teraz jednak wydawała się promieniować pewnością siebie oraz szczęściem. Nawet fakt, że odwieczny wróg, Draco Malfoy, przebywał w jej domu, nie wprawiał ją w zakłopotanie. Musiał przyznać, że taka zmiana od razu przypadła mu do gustu. Poza tym liczył na to, że nigdy nie będzie musiał przepraszać byłej Gryfonki za uprzykrzanie życia. Oczywiście odrobinę żałował swoich słów, lecz to nie zmieniało faktu, iż był po prostu zbyt dumny, by przepraszać.
— Czego chcesz, Granger? — Ponowił swoje pytanie. Zdawał sobie sprawę ze swojej bezczelności. Czarownica uratowała mu życie, a on tak po prostu zarzucał jej złe intencje? No cóż, Draco nigdy nie został nauczony odpowiedniej kultury. Poza tym w świecie biznesu nie było nawet mowy o życzliwości.
Kobieta usadowiła się na jednym z foteli, po czym popatrzyła krytycznym wzrokiem na Malfoya, który miał ochotę jak najszybciej stamtąd wyjść. 
— Twój wybryk o mało co nie spalił mi całego domu — powiedziała, nie ukrywając rozczarowania jego wyczynem. Ślizgon wzruszył tylko leniwie ramionami. Hermiona westchnęła głęboko, widząc jego reakcję.
„Czy nadaje się na mojego Listopada?” — spytała samą siebie w myślach. — „Czy dam radę nauczyć go normalnie funkcjonować?”
— Słuchaj, Granger, nie chcę psuć twoich wywodów, ale naprawdę muszę już lecieć. Miło było. — Mężczyzna nie mógł wytrzymać ciszy, która między nimi zapadła, dlatego też postanowił jak najszybciej wyjść i zapomnieć o całej tej chorej sytuacji.
Zanim jednak zdążył wykonać najmniejszy ruch, ręka Hermiony spoczęła na jego ramieniu. Automatycznie po całym jego ciele przeszły dreszcze. Cholera jasna, naprawdę ledwo co nad sobą panował. Zanurzając się w swoich erotycznych myślach, ledwo co zdał sobie sprawę z wypowiadanych przez Granger słów.

— Mam dla ciebie propozycję, Draco, i lepiej, żebyś jej nie odrzucił.
_____________________________________________________________________

Od autorki : 
          

Pierwszy rozdział za nami! Ogólnie jestem z niego zadowolona i mam nadzieję, że przyjemnie wam się go czytało. 
Serdecznie dziękuję za tyle wyświetleń i komentarzy, które dodają mi motywacji.
Liczę, że po pierwszym rozdziale również wyrazicie swoje odczucia co do opowiadania.
Pozdrawiam i całuję :)



czwartek, 12 listopada 2015

Prolog

Listopad nigdy nie był jego ulubionym miesiącem. Parszywa pogoda, niskie temperatury oraz powolne przygotowania do świąt kojarzyły mu się tylko i wyłącznie z mugolskimi obchodami, których po prostu nie cierpiał. W dodatku natłok pracy nigdy nie przynosił nic dobrego. Ciągły stres, nadgodziny oraz brak prywatności stały się rutyną goszczącą w jego życiu od momentu, w którym skończył Szkołę Magii i Czarodziejstwa.
Nie miał przyjemnych wspomnień związanych z tym miesiącem. Zresztą, nie znał nikogo, kto by przepadał za tymi trzydziestoma dniami. Przynajmniej tak mu się wydawało... Ale jednak raczył się mylić.
Zapomniał o jednej nic nie znaczącej czarownicy, z którą kiedyś nie miał zbyt przyjaznych stosunków. Jej życie zaczęło nabierać obrotów właśnie wtedy, pod koniec 2002 roku, który niestety okazał się być dla niej tak cholernie pechowy.
Ta dwójka nie miała ze sobą wiele wspólnego i chyba nigdy nie będzie miała. Może z wyjątkiem kilku niewinnych cech... Nie było to jednak ważne, gdyż ich drogi rozeszły się szybciej, niż sam Merlin by pomyślał.
Mimo to jakimś cudem, może przez przypadek, może w wyniku przeznaczenia, los skrzyżował ich ścieżki w najbardziej niespodziewanym momencie oraz czasie, który był dla nich tak bardzo drogocenny.
Oboje pamiętali o swoich ranach z przeszłości i oboje, dzięki temu niewinnemu miesiącowi, mieli zapomnieć o wszystkich problemach.
Listopad, choć ponury i niezbyt przyjemny, miał okazać się ich wspólną przygodą, którą jedno z nich zapamięta do końca życia.