poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Rozdział 6 „Chcesz zas­koczyć wro­ga? Graj według je­go zasad."



Jak długo bedziesz się bać?
Boisz się?
Jak długo będziesz ukrywać swoją twarz?
Jak długo będziesz grać w tą grę?
Jak długo będziesz walczyć czy odejdziesz?
 Jak długo pozwolisz temu płonąć?
Pozwól temu spłonąć
Pozwól temu spłonąć

~Red - Let it burn~




— Przykro mi, Smoku, ale wiesz, jak to ostatnio wygląda. Nie sądzę, żebyśmy teraz potrzebowali twojej pomocy. — Monotonny głos Teodora Notta zdawał się docierać do niego jak przez mgłę. Jego puste słowa wcale nie wywarły na Draco większego wrażenia. Wręcz przeciwnie, nie spodziewał się żadnej innej odpowiedzi. Znał swoich znajomych i wiedział, że nigdy nie mógł na nich liczyć w sprawach, które były dla niego ważne. Jedyny wyjątek stanowił Zabini.
— W porządku — mruknął, nawet nie patrząc w kierunku swojego rozmówcy. Zamiast tego wypił resztkę zimnej kawy i rozejrzał się po sali.
Restauracja, w której się znajdowali, zdawała się aż kusić swoim kunsztownym wnętrzem oraz daniami serwowanymi przez elegancko ubranych kelnerów. Na samym środku pomieszczenia umieszczony został ogromny zaczarowany fortepian, z którego wydobywały się dźwięki spokojnej, mugolskiej muzyki.
Spędzając tutaj każdy piątkowy wieczór wraz ze swoim szefem, zapomniał już o magii tego miejsca. Czuł wręcz dziwne znudzenie na samą myśl o tej restauracji. Kojarzyła mu się wyłącznie z podpisywaniem niezbędnych umów oraz podejmowaniem decyzji, które miały sprawić, że firma wybije się na szczyt mimo ich parszywej reputacji. Uporczywie dążył do celu, aż w końcu mu się udało.
Każdy pracownik tego ekskluzywnego miejsca doskonale zdawał sobie sprawę z jego wysokiego statusu społecznego. Dlatego też jego ulubione dania czekały na niego za każdym razem, gdy tylko przekroczył próg restauracji. Przystawka w postaci krewetek, danie główne zawierające wyśmienicie usmażony stek oraz wyśmienita szarlotka na deser sprawiały, iż mimo ogarniającej go monotonii mógł na chwilę się odprężyć.
Tym razem jednak wszystko okazało się inne. Jego dania nie zostały podane na czas, kelnerzy w zawrotnym tempie odwracali głowy, gdy tylko napotkał ich spojrzenie, a atmosfera wydawała się bardziej napięta niż zwykle.
Miał ochotę prychnąć pod nosem. Plotki o utracie pracy rozniosły się szybciej, niż przewidywał. W dodatku brak pierścionka zaręczynowego na palcu Astorii był głównym tematem Proroka Codziennego. Ogólnie rzecz biorąc, świat czarodziejski kpił mu prosto w twarz i ze spokojem przypatrywał się jego porażkom, które były nie do przeoczenia.
— Dobrze wiesz, że bardzo chciałbym ci pomóc, ale lepiej by było... — Teodor na chwilę przerwał swoją wypowiedź, koncentrując się na dobraniu słów  — gdybyś na pewien czas po prostu zajął się sobą — dokończył, wypuszczając gwałtownie powietrze.
Draco uśmiechnął się ironicznie, widząc minę swojego rozmówcy. Doskonale wiedział, czemu Nott aż tak bardzo bał się wypowiedzieć te słowa. W końcu nie był głupi i nie chciał prowokować księcia Slytherinu, który od tylu lat zajmował tak wysokie miejsce w życiu społecznym. Nawet jako dzieciak umiał przerazić niejednego Ślizgona, a co dopiero swojego rówieśnika. Był cyniczny, wyrachowany i umiejętnie korzystał ze swoich zdolności.
— Doceniam twoją radę, Nott — odparł jak gdyby nigdy nic. Jedynie jego zaciśnięte pięści zdradzały wściekłość, która z każdą sekundą była coraz trudniejsza do opanowania. — Pozdrów ode mnie swojego szefa i przekaż mu, że niedługo wszyscy dowiedzą się o jego przekrętach — dodał, a następnie, odsuwając od siebie szklankę whisky, wstał z wygodnego siedzenia.
— Nie zrobisz tego. — Wzrok Teodora zdradzał panikę oraz czyste przerażenie.
— Owszem, zrobię, i to z największą przyjemnością. — Nie mógł pozwolić sobie, by jego znajomy ujrzał w nim chociażby cień wątpliwości. Oczywiście zdawał sobie sprawę, że to posunięcie zrujnowałoby karierę Notta, a także sprawiło mu masę kłopotów, lecz nigdy nie miał współczucia dla oszustów. Może i był szumowiną, ale zawsze starał się grać czysto, bez żadnych niepotrzebnych kłamstw. Najwidoczniej jego znajomi byli innego zdania.
Nie czekając na odpowiedź byłego Ślizgona, udał się w stronę wyjścia, gratulując sobie w myślach śmiałego posunięcia. Może i jego reputacja sięgnęła dna, ale nie pozwoli, by inni wyszli z tego cało. Teraz tylko musiał zająć się swoim byłym szefem.
Skinął głową w kierunku portiera, który jako jedyny uśmiechnął się do niego na pożegnanie. Gdy tylko świeże, zimne powietrze dotarło do jego nozdrzy od razu poczuł się lepiej. Mimo tak parszywej pogody zaczął powoli doceniać uroki listopada, który zawierał w sobie tyle niespodzianek. Na dobry początek utrata pracy, wypadek, następnie zdrada narzeczonej, włamanie do byłego miejsca pracy… no i Granger.
Prychnął cicho, przeklinając w myślach, że znowu pozwolił tej Gryfonce wkraść się w jego myśli. Idąc przed siebie w poszukiwaniu jakiejś spokojnej kawiarenki, zaczął powoli rozmyślać na temat brunetki.
Ile dni minęło od ich ostatniego spotkania? Dwa? Trzy? Może cztery? Nie obchodziło go to. Jej puste słowa, choć dalej głośno dudniły mu w głowie, wydawały się zupełną bzdurą. Przynajmniej tak próbował sobie wmówić. Co z tego, że każdego dnia czuł dziwną monotonię oraz znudzenie, gdy tylko którykolwiek z fałszywych znajomych odwiedzał go, by dowiedzieć się o jego stan psychiczny. Tak naprawdę przecież gówno ich obchodziło, jak sobie radzi w danej sytuacji. Jedyne, czego chcieli, to potwierdzenia, że słynny Draco Malfoy stracił wszystko. Prorok Codzienny tylko czekał na takie informacje, by jeszcze bardziej utrudnić mu życie.
Naprawdę starał się zająć czymkolwiek innym, byleby nie myśleć o ekscytacji, która towarzyszyła mu podczas spędzania czasu z Granger. To głupie, ale nawet wieczne szczekanie Smoka powoli zaczęło mu doskwierać, co utwierdziło go w przekonaniu, że już dawno powinien zacząć się leczyć.
Nie znał Hermiony ani jej stylu życia. Spędził z nią góra dwa dni, które kompletnie różniły się od jego codziennych zajęć. Może to był powód, dla którego tak bardzo odczuwał teraz doskwierającą mu monotonię. Miał ochotę znowu poczuć adrenalinę krążącą w żyłach oraz smak niebezpieczeństwa — oczywiście wszystko w swoich granicach.
Westchnął głośno, odganiając od siebie dręczące myśli i rozejrzał się po głównej ulicy Londynu. Orientował się, że tuż za rogiem znajdowała się dość dobra knajpka serwująca najlepsze gofry na świecie. Uśmiechnął się do siebie, przypominając sobie swoje szczeniackie lata, kiedy to razem z matką odwiedzali to miejsce. Za każdym razem wręcz skakał z radości, gdy Narcyza zamawiała dla niego kolejną porcję. To były jedyne chwile, które mógł spędzić w spokoju. Zapominał wtedy o ojcu uświadamiającym mu o ich prawdziwym powołaniu. Jego matka zawsze starała się dać mu chociaż odrobinę dzieciństwa i kupowała mu różnorodne, drogie zabawki czy też zwykłe gofry w jednej z mniej znanych restauracji.
Skręcił w lewo, opuszczając przy tym Oxford Street. Aż trudno było uwierzyć, że tuż za rogiem tętniącej życiem ulicy panował zupełny spokój. Brak przechodniów jeszcze bardziej potęgował dziwny nastrój.
Draco jednak był przyzwyczajony do takich drastycznych zmian. Mało kto przechadzał się bocznymi ulicami Londynu, które nie słynęły z dobrej reputacji. Owszem, mugole mieli się na baczności, lecz to nic w porównaniu z ulicą Śmiertelnego Nokturnu. Poza tym uwielbiał ten dreszczyk emocji za każdym razem, gdy widział podrzędnych rabusiów, próbujących wystraszyć go marną, mugolską bronią.
Mimo to, skręcając ponownie w pierwszą przecznicę w lewo, spojrzał za siebie, mając dziwne przeczucie, iż ktoś siedzi mu na ogonie. Dziwny dreszcz niebezpieczeństwa przeszedł po całym jego ciele, gdy cisza panująca wokół zdawała się zbyt sztuczna.
Nabrał głęboko powietrza, a następnie sięgnął instynktownie po swoją różdżkę. Może i dramatyzował, ale po tylu latach u boku Czarnego Pana życie nauczyło go, by nie ignorować jakiegokolwiek potencjalnego niebezpieczeństwa. Najlepszym przykładem był atak w jego byłym miejscu pracy. Wątpił jednak, by śmierciożercy zaatakowali go w biały dzień.
Przystanął na moment, zauważając, że znajduje się w ślepym zaułku. Uniósł jedną brew. Znał tę dzielnicę na pamięć, więc nawet nie było mowy, by znienacka stracił orientację. Jedyne, co przychodziło mu do głowy, to…
— Zaklęcie iluzji — dokończył swoje myśli na głos.
Zanim zdążył wykonać jakikolwiek ruch, usłyszał tuż za swoimi plecami głośny trzask świadczący o aportacji. Odwrócił się gwałtownie, zmierzając się z dwiema postaciami.
— Malfoy — usłyszał znajomy głos swojego byłego szkolnego rówieśnika.
— Potter — warknął w odpowiedzi, uśmiechając się ironicznie.
Wybraniec ani trochę się nie zmienił. Tanie, stare okulary dalej zdobiły jego krzywą twarzyczkę, a rozczochrane włosy zdawały się żyć własnym życiem. Na dodatek podkrążone oczy oraz nowa blizna na policzku sprawiały, że Draco miał ochotę zaśmiać się okularnikowi prosto w twarz.
— Uroczo wyglądasz. — Nie mógł powstrzymać swojego ironicznego komentarza. W przeciwieństwie do Pottera zawsze dbał o swój wygląd i nie pozwalał sobie na chociażby jedno niedociągnięcie. Był perfekcjonistą oraz nigdy nie żałował pieniędzy na dobre, markowe ubrania.
Brunet przekręcił leniwie oczami, słysząc jego komentarz, a następnie kiwnął głową w kierunku swojego towarzysza, który natychmiast ruszył w stronę Dracona, by następnie, używając prostego zaklęcia, odebrać mu różdżkę.
— Co to ma być, do cholery? — Malfoy powoli tracił cierpliwość.
Wszystkie negatywne emocje, którymi darzył Wybrańca, zdawały się znowu kontrolować jego zachowanie. Miał ochotę rzucić się na Pottera z gołymi pięściami. Gdy tylko poczuł, iż traci zdolność ruszania swoimi dłońmi, zaśmiał się głośno.  
Potter spojrzał na niego z odrobiną odrazy wypisanej na twarzy, po czym rzucił twardo:
— Jesteś wezwany na natychmiastowe przesłuchanie w sprawie Hermiony Granger.

______________________________________________________________
Ostatnio spędzał dużo czasu, zastanawiając się, dlaczego listopad okazał się dla niego aż tak bardzo pechowy. Nie uważał się za złego człowieka, a pech gnał w jego stronę, jak tylko mógł. Nie dość, że stracił pracę, narzeczoną, najlepszego przyjaciela, to w dodatku teraz siedział w Departamencie Aurorów, w jednej z sal przesłuchań. Nie miał pojęcia, jakie znaczenie miał w tej sprawie. Przecież o jego nocnej wyprawie z Granger nie wiedział nikt. Dość dokładnie dopilnował, by jakikolwiek ślad ich obecności został zniszczony. Dlatego też z bijącym sercem w piersi gdybał nad prawdziwym powodem jego przesłuchania.
Złość ponownie kumulowała się w jego sercu. Tym razem nie miała ona nic wspólnego z Potterem. Powoli kończyły mu się przekleństwa w kierunku byłej Gryfonki, które tak konsekwentnie powtarzał w myślach. Ta cholerna wariatka doprowadziła do tego, że teraz był przesłuchiwany przez aurorów! Co ona sobie wyobrażała? Nie mogła po prostu tak bezczelnie wchodzić w jego życie, pustosząc przy tym wszystko, co do tej pory zbudował.
Miał ochotę rzucić na nią Drętwotę oraz kilka czarnomagicznych zaklęć, które w końcu nauczyłyby ją odpowiedniego zachowania.
Westchnął głośno, zaciskając dłonie w pięści. Jego cierpliwość powoli się kończyła. Czekanie na szanownego pana Pottera wcale nie ułatwiało mu opanowania wściekłości. Już od ponad godziny siedział bezczynnie na dość niewygodnym i tanim krześle, niecierpliwiąc się. Naprawdę nie miał pojęcia, po co Wybraniec w tak dramatyczny sposób wezwał go na „przesłuchanie”, by potem, jak gdyby nigdy nic, pozwolić mu żyć w niewiedzy przez następne sześćdziesiąt minut.
Prychnął pod nosem, próbując uspokoić swoje zszargane nerwy. Gdyby tylko miał swoją różdżkę, mógłby zniknąć stąd w ułamku sekundy. Niestety dalej znajdowała się w rękach tego cholernego sługusa Pottera.
Nagle, zupełnie bez uprzedzenia, usłyszał dźwięk otwieranych drzwi, a następnie spotkał się oko w oko z samym Wybrańcem.
— Czym zasłużyłem sobie na tak wspaniałe towarzystwo? — mruknął, uśmiechając się krzywo w kierunku bruneta, który ignorując komentarz Malfoya, usiadł naprzeciwko niego.
— Dobrze wiesz, że ciąży na tobie wyrok Wizengamotu, więc siedź cicho — odparł okularnik.
Draco doskonale wyczuwał negatywne uczucia Chłopca—Który—Przeżył. Wojna może się zakończyła, ale oboje nie pałali do siebie zbytnią sympatią. Owszem, zawsze starał się zachować odrobinę szacunku, lecz ostatnie dni sprawiły, że kompletnie zapomniał o kulturze wobec byłego Gryfona.
— Kiedy ostatnio miałeś styczność z Hermioną Granger? — spytał Potter. Jego słowa wydawały się dziwnie suche oraz sztuczne.
— Możesz mi najpierw powiedzieć, po co ta cała szopka? — Draco nie miał zamiaru odpuścić tak łatwo. Doskonale zdawał sobie sprawę ze swoich praw i śmiało mógł stwierdzić, że wszystko odbyło się zbyt szybko oraz nie do końca legalnie.
— Nie interesuj się, Malfoy.
Blondyn prychnął, słysząc tę odpowiedź.
— Mam pełne prawo do wiedzy, za co tak naprawdę jestem przesłuchiwany, panie Potter — odparł, uśmiechając się szyderczo. — Oczywiście, jeżeli ma pan taką potrzebę, możemy skontaktować się z moim prawnikiem… — ciągnął, tym samym prowokując swojego dawnego wroga.
— Jest posądzona o działalność ze śmierciożercami — wydusił z siebie okularnik, wypuszczając głośno powietrze.
Malfoy miał ochotę zaśmiać mu się prosto w twarz.
— Przecież to brednie — wypowiedział swoje przemyślenia na głos. — Granger nigdy nie zrobiłaby takiego głupstwa... — dodał, a w myślach dokończył: — W końcu nie jest mną.
— Mnie to mówisz... — mruknął Potter. Po krótkiej przerwie mężczyzna ponowił swoje pytanie: — Kiedy ostatnio widziałeś Hermionę?
— Dobra, dwa lata temu — skłamał bez najmniejszego wahania. Doskonale wiedział, że jeżeli ktokolwiek posądzi Granger o kontakt z nim — Draconem Malfoyem, byłym śmierciożercą i bezlitosnym biznesmenem — nie skończy się to dobrze zarówno dla niego, jak i dla niej. Wizengamot ponownie wezwałby go na przesłuchanie, a Granger musiałaby odpowiedzieć na niezbyt komfortowe pytania. No bo jak to? Szlama i śmierciożerca — razem?
— Łżesz, Malfoy — warknął Bliznowaty.
— Doprawdy? — Blondyn uniósł jedną brew, czekając na jakiekolwiek argumenty Pottera, który nie dawał za wygraną
— Mamy swoich informatorów.
Draco nie mógł powstrzymać cichego parsknięcia.
— Matka nie zdążyła nauczyć cię porządnie kłamać — palnął, zanim zdążył się zastanowić. Przeklął w myślach, ganiąc się za swoje pochopne zachowanie.
Lata szkolne już dawno minęły i powinien zachować odpowiedni szacunek, nawet jeżeli przychodziło mu to z takim trudem. Mimo to trudno było mu się pohamować, zważając na zaistniałą sytuację. Gniew na Pottera za niepotrzebne wrabianie Granger doprowadzał go wręcz do szału. W dodatku po jaką cholerę ściągał go do Ministerstwa Magii, skoro miał swoich „informatorów”? To wszystko niezbyt trzymało się kupy.
— Zważaj na słowa — warknął w odpowiedzi auror. Atmosfera w pomieszczeniu robiła się coraz bardziej napięta.
— Wybacz, Potter, czasami tęsknię za szczeniackimi latami — odparł, wzruszając leniwie ramionami. Ani myślał przyznawać się do błędu, który właśnie popełnił. W końcu miał swoją dumę i nie zamierzał płaszczyć się przed swoim byłym wrogiem.
Okularnik westchnął głęboko, na chwilę przymykając oczy. Draco doskonale widział zmęczenie oraz stres wypisany  na jego twarzy. Zaśmiał się głośno w myślach. Kto by pomyślał, że słynny Wybraniec aż tak kiepsko będzie sobie radził po wojnie, która dla wszystkich miała być wybawieniem? Zawsze obstawiał, że to Wieprzlej jako pierwszy postrada rozum, a tu proszę, cóż za niespodzianka!
— Nie mam zamiaru z tobą dyskutować, Malfoy — szepnął, czym niesamowicie zdziwił blondyna. — Chcę tylko wiedzieć, czy wszystko u niej w porządku — dodał prawie niesłyszalnie.
Draco uniósł jedną brew, słysząc te słowa.
— NIe utrzymujecie kontaktu? — spytał odrobinę zbity z tropu. Skoro tak miało wyglądać jego przesłuchanie, to równie dobrze można byłoby to nazwać prywatną terapią dla pana Pottera.
— Nie. — Jego rozmówca szybko urwał temat, ponownie powracając do głównej sprawy. — Może nie wyciągnę z ciebie niczego siłą, ale pamiętaj, Malfoy, że należysz do byłych śmierciożerców. Co dwa dni przez równy miesiąc masz stawiać się w moim biurze. Jeżeli chociaż raz przegapisz termin, zostanie nałożony na ciebie Namiar — odparł leniwie auror, wstając z krzesła, a następnie ruszył w kierunku drzwi wyjściowych. — Ach, i jeszcze coś... — rzucił po chwili zastanowienia. — Powiedz Hermionie, że zawsze może na mnie liczyć — dokończył, po czym opuścił pomieszczenie.
Przez kilka pierwszych chwil Draco próbował poukładać sobie w głowie cały przebieg wydarzeń. Serce, napędzone gniewem oraz adrenaliną, powoli zwalniało rytm. Nie wiedział, jak uporać się z nowymi informacjami ani jakie decyzje powinien podjąć. Jedyne, co było dla niego jasne jak słońce, to prosta myśl, która prześladowała go od kilku dni — musiał koniecznie ostrzec Granger.

_________________________________________________________


Od autorki :

Kolejny rozdział za nami :) Życzę wszystkim udanego tygodnia!