Rozdział niezbetowany. Proszę o wyrozumiałość!
Lodowisko tuż przy Somerset House wydawało się tętnić życiem. Pierwsze
oznaki mroźnej zimy dawały o sobie znać, a dzieciaki zanosiły się śmiechem, gdy kolejna osoba niebezpiecznie zachwiała się na łyżwach, a następnie, tracąc kompletnie równowagę, upadała z głośnym trzaskiem na twardy lód.
Nic jednak nie mogło przebić młodego mężczyzny o blond włosach, który nawet nie starał się utrzymać na lodowisku dłużej niż pięć sekund. Raz po raz przeklinał głośno, dając upust swoim emocjom. Jego ubiór był równie dziwny jak jego zachowanie oraz brak jakiegokolwiek doświadczenia w jeździe na łyżwach. Podczas gdy inni byli ubrani w zimowe kurtki, blondyn miał na sobie zwyczajny T Shirt oraz marynarkę. Większość dzieciaków zgodnie stwierdziła, że ich obiekt obserwacji uciekł z jakiegoś cyrku. Przejeżdżając koło nieznajomego, co chwilę starali się go zaczepić i sprowokować. Za każdym razem jednak, miła, ładna brunetka, ubrana w gruby czerwony płaszcz, odganiała ich machnięciem ręki, posyłając im łagodny uśmiech.
— To jego pierwszy raz — tłumaczyła, gdy po raz kolejny, blondyn wjechał rozpędzony w grupkę ludzi.
— Gdybym miał takie towarzystwo, na pewno nie udawałabym takiego pajaca! — mruknął jeden z poszkodowanych, po czym odjechał płynnie, nie ukrywając swojego urażenia.
Sprawca całego zamieszania, czyli niejaki Draco Malfoy, po usłyszeniu tych słów, miał naprawdę ochotę strzelić jakimś dobrym zaklęciem oszałamiającym w nieznajomego. Gdy tylko spróbował sięgnąć po różdżkę, zachwiał się po raz kolejny na nogach, ledwo co odzyskując równowagę.
— Na brodę Merlina! — przeklął, tracąc powoli cierpliwość. Naprawdę nie miał pojęcia, dlaczego zgodził się na tak pokręcone zadanie. Owszem, chciał udowodnić Granger, że pragnie zawrzeć z nią pokój, lecz tego było za wiele! Nie pamiętał kiedy ostatni raz aż tak bardzo upokorzył się przed tyloma ludźmi. Nie dość, że większość z nich traktowała go jak szaleńca, to w dodatku jego towarzyszka zdawała się odczuwać wielką satysfakcję z całej zaistniałej sytuacji.
„Któregoś dnia ją zabiję” - poprzysiągł sobie w myślach, wpatrując się w byłą Gryfonkę z wielką wrogością.
— Coś nie tak, Malfoy?— spytała, uśmiechając się do niego niewinnie. Miał ochotę w końcu dać upust swoim emocjom, lecz resztkami sił powstrzymał się od wybuchu.
Spojrzał krytycznie na te śmieszne buty zwane „łyżwami”, po czym zerknął ponownie na brunetkę.
— Ależ skąd! Świetnie się bawię! — odpowiedział ironicznie. Kobieta zaśmiała się perliście, widząc jego buntowniczą minę. Podjechała do niego elegancko, a następnie położyła swoją drobną dłoń na jego ramieniu.
— Nie martw się, świetnie ci idzie! Jeszcze kilka godzin i nabierzesz wprawy! —powiedziała.
— Kilka godzin? — teraz naprawdę nie mógł ukryć swojego przerażenia.
Jasna cholera, w co on się wplątał! Nie dość, że wszystkie części jego ciała zdawały się wyć z bólu, to na dodatek był cały zmarznięty. Owszem, może i nie posłuchał się Granger, gdy ta prosiła go o założenie grubej kurtki, ale to jeszcze nie znaczyło, że będzie sterczał tu przez cały dzień. Miał ochotę palnąć się w głowę. Od kiedy to stał się takim palantem? Jeszcze kilka tygodni temu nigdy w życiu nie dałby się przekonać na wykonanie jakichkolwiek mugolskich atrakcji. Teraz jednak, pod wpływem tej niezrównoważonej Gryfonki, miał wrażenie, że wszystkie znane mu wartości poszły w niepamięć.
Granger, słysząc jego słowa uśmiechnęła się do niego promiennie, a następnie popchnęła go delikatnie do przodu. Zaskoczony tą czynnością chwycił się drastycznie ramienia swojej towarzyszki.
— Malfoy, nie panikuj — uspokoiła go. W myślach podziękował jej z całego
serca, że nie wybuchła głośnym śmiechem.
— Łatwo ci mówić — warknął w jej stronę. Ponownie postawił parę niepewnych kroków na lodzie, tym razem nie tracąc przy tym równowagi. Zaskoczony swoim wyczynem, spróbował przejechać parę metrów do przodu.
— Udało mi się! — krzyknął zadowolony, zwracając się w kierunku swojej towarzyszki, która wpatrywała się w niego z rozbawieniem.
Nie mógł powstrzymać uśmiechu, który pojawił się na jego twarzy. Teraz, gdy odniósł swój pierwszy, mały sukces, był niesamowicie z siebie dumny. A niech ktoś tylko jeszcze raz powie, że on, Draco Malfoy, nie poradzi sobie w mugolskim świecie!
Przekonany o swoich niesamowitych zdolnościach, spróbował podjechać w kierunku Granger. Stawiając coraz pewniejsze kroki, zapomniał jednak o prędkości, z którą się poruszał. Nie minęła więc minuta, gdy ponownie stracił panowanie nad swoimi wyczynami i wpadł rozpędzony na zaskoczoną Gryfonkę. Chwilę później, upadli boleśnie na twardy lód.
Nie wiedzieć czemu, oboje wybuchli śmiechem. Może i był niesamowicie zły na Granger, lecz musiał przyznać, że cała ta zabawa sprawiała mu przyjemność. Fakt, może robił z siebie idiotę, lecz po raz pierwszy w życiu naprawdę czuł się z tym dobrze. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że Granger naprawdę miała na niego dobry wpływ. Podświadomie podziwiał swoją towarzyszkę za samozaparcie co do jego osoby.
— A więc — zaczął powoli, gdy w końcu udało mu się ponownie stanąć na nogi. — po tak wyraźnym poświęceniu z mojej strony, Granger, mogę uznać, że jesteśmy kwita? - spytał, wpatrując jej się głęboko w oczy. Musiał przyznać, iż bardzo polubił kolor jej tęczówek, które teraz bacznie śledziły każdy jego ruch.
Kilka osób zaczęło obserwować ich dziwną wymianę spojrzeń. Niektórzy nawet wzdychali cicho z zazdrością. Draco doskonale zdawał sobie sprawę, ile facetów chciałoby być na jego miejscu. Sam fakt, że kobieta wolała spędzać czas z nim niż z innymi nieudacznikami dawał mu niesłychaną satysfakcję. Dlatego też czekał cierpliwie na odpowiedź Granger.
— Tak — powiedziała po chwili, uśmiechając się przy tym delikatnie - Chyba
jesteśmy kwita, Malfoy.
_____________________________________________________________
(sześć lat wcześniej...)
Nie zdawał sobie dokładnie sprawy z wydarzeń, które działy się w tym roku.
Wszystko przebiegało tak szybko a jedyne prawdziwe uczucie, które zdawało się go nigdy nie opuszczać to strach. Strach o własne życie. O rodzinę, o swoją matkę. Przed Czarnym Panem.
Dopiero stojąc na wieży Astronomicznej powoli dochodziło do niego co tak naprawdę miało miejsce. Wpuścił śmierciożerców do Hogwartu. Do jedynego miejsca, w którym kiedykolwiek zaznał szczęśliwych wspomnień. Do miejsca, gdzie mógł zapomnieć o otaczającym go nieszczęściu oraz presji ze strony Sami-Wiecie-Kogo. Poczuł jak różdżka drży w jego ręce. Brzydził się sobą a jednocześnie odczuwał głęboką satysfakcję, że jego plan się powiódł. Poświęcił wszystko, by udało mu się wykonać tak trudne zadanie. Teraz jednak, stojąc dosłownie kilka metrów z dala od Dumbledore’a nie czuł dumy. Serce próbowało wyrwać mu się z piersi a zimny pot na czole przyprawiał go o dreszcze. Nie mógł zebrać myśli. Cały czas wpatrywał się w te przepełnione dobrocią oczy, które spoglądały na niego z wielkim zaciekawieniem. I wtedy do niego dotarło. Nie był zabójcą. Nie był nawet Śmierciożercą. Jedyne, czego tak naprawdę pragnął to bezpieczeństwo własnej rodziny. Był tchórzem - oszukiwał samego siebie, że da radę, że to jemu przypadnie największa sława. Każdy będzie go szanował, a nazwisko Malfoy w końcu odzyska swoją wieczną chwałę.
— Muszę to zrobić! - wykrzyknął w końcu prosto w twarz swojego dyrektora. — Muszę cię zabić! Inaczej on...zabije mnie - wyszeptał, tracąc całkowicie kontrolę nad sytuacją. Nie mógł się opanować. Emocje dały za wygraną, gdy poczuł jak pierwsze łzy spływają po jego policzku. Był przerażony oraz zagubiony, ponieważ wiedział dokładnie co go czeka. Poniesie konsekwencje za swój czyn, a przez to jego matka będzie w niebezpieczeństwie. Prowadził walkę sam ze sobą i doskonale zdawał sobie sprawę, że właśnie przegrywa. W końcu poddał się i opuścił różdżkę, która choć przed chwilą jeszcze gotowa do użycia klątwy niewybaczalnej, teraz zdawała się być najmniej szkodliwą rzeczą na świecie.
Nie mógł przestać wpatrywać się w Dumbledore’a. Starzec wydawał się tak słaby, że gdyby nie powaga sytuacji, na pewno dawno opadłby z sił. Po raz kolejny strach dał o sobie znać. W tym momencie naprawdę nie miał już pojęcia po czyjej stronie stał. Chciał po prostu, po raz pierwszy w życiu czuć się wolnym.
Dumbledore zdawał się doskonale rozumieć jego sytuację. Draco zauważył, iż starzec już otwierał usta, by wesprzeć go na duchu. Niestety jednak, nie mieli okazji, by dokończyć tą rozmowę. Sekundę później, usłyszał kroki zbliżających się śmierciożerców, które świadczyły tylko o jednym. Dzisiejszej nocy, Czarny Pan zyska w końcu to, na co czekał od dawna…
_________________________________________________________
Obudził się gwałtownie, nieświadomie podnosząc się z łóżka. Smok jęknął głośno, widząc poczynania swojego pana, lecz szybko ponownie odpłynął w krainę Morfeusza.
Draco jednak miał wrażenie, jakby przeżywał koszmar na wieży Astronomicznej po raz kolejny. Nie pamiętał kiedy ostatnio rozmyślał o tym wydarzeniu. Należało ono bowiem do jednych z najgorszych wspomnień jakie posiadał. Do dziś trudno było mu się pozbyć strachu oraz czystego przerażenia, które odczuwał tamtej nocy. Prawie niemożliwym okazało się jednak wyzbycie się przenikliwego wzroku Dumbledore’a, który aż do końca wierzył w jego niewinność.
Westchnął głęboko, powoli uspokajając swoje nerwy. Od ponad trzech lat ani przez chwilę nie myślał o tym wydarzeniu. Co dziwne, teraz — przebywając w domu Granger — miał wrażenie, że wszystko ponownie do niego wraca. Nie chciał o tym rozmyślać. Najchętniej wyzbył by się tego wspomnienia z głowy na dobre. Wiedział jednak, że to niemożliwe. Musiał w końcu pogodzić się z faktem, że to on — Draco Malfoy — umyślnie wpuścił Śmierciożerców do szkoły, dając im możliwość zabijania niewinnych osób….
Ciche skrzypienie, sygnalizujące otwieranie drzwi, przywróciło go do rzeczywistości. W pokoju panowała ciemność, więc potrzebował chwili by rozpoznać stojącą przed nim postać.
— Kolejny koszmar? — usłyszał szept Granger, która heroicznie trzymała w ręku różdżkę.
Miał ochotę zapytać się jej, jakim cudem wie o jego nocnych przeżyciach, lecz szybko wybił to sobie z głowy. Minęły dopiero dwa dni, odkąd wszystko wróciło do normy. Nie chciał kłócić się w tym momencie ani w tym stanie.
Kiwnął delikatnie głową, czując, że na więcej go nie stać. Ponownie poczuł się jak siedemnastoletni gówniarz, który nie jest zdolny obronić własnej rodziny.
Była Gryfonka zdawała się rozumieć jego sytuację, tak więc po chwili wahania usiadła na brzegu łóżka, a następnie odnalazła w ciemności jego rękę. Nie wiedzieć czemu, ponownie tej nocy poczuł dreszcze przechodzące przez całe ciało. Nie były one jednak nieprzyjemne. Wręcz przeciwnie miał dziwne wrażenie, że emocje oraz przerażenie związane z tym dziwnym snem, nagle gwałtownie opadły. Poczuł się pewniej, mając Granger przy sobie.
— Nie wiem, dlaczego to dzieje się akurat teraz — szepnął mimowolnie. Coś w środku kazało mu wytłumaczyć brunetce swoje postępowanie. Nigdy wcześniej nie miał okazji podzielić się z kimś myślami na temat swoich koszmarów. — Wszystko do mnie wraca. Czarny Pan, moja nieudolna misja w Hogwarcie, moja matka, tortury, jakie znosiłem ze względu na mojego ojca, który poległ jako Śmierciożerca. Za każdym razem pytam samego siebie jaki to ma sens… — przerwał nagle, czując, jak wielka gula w gardle definitywnie zaprzecza dalszej konwersacji. — Zastanawiam się, Granger… czy kiedykolwiek byłem dobrym człowiekiem — dokończył w końcu. W pokoju dalej panowała ciemność, więc nie widział jej reakcji, aczkolwiek poczuł, jak kobieta jeszcze mocniej zaciska ich dłonie razem.
Nie odzywali się do siebie przez kilka minut. Draco miał wrażenie, że po wypowiedzeniu tych jakże wiele znaczących dla niego słów, Granger po prostu uzna go za szaleńca. Przecież doskonale zdawał sobie sprawę, jakim stał się potworem. Dlaczego miałaby myśleć o nim inaczej.
— Harry opowiadał nam o tym dniu wiele razy — odparła w końcu bardzo cicho. Był pewny, iż dobierała każde słowo z wielką rozwagą. — Pamiętam to doskonale. Wszyscy byli w szoku, wokół nas panował chaos. Każdy chciał dowiedzieć się o tych wydarzeniach. Harry jednak uparcie milczał. Tylko my znaliśmy prawdę. On tak naprawdę nigdy ciebie nie winił, Draco. Winił Snape’a, winił śmierciożerców, ale na pewno nie winił ciebie. Zarówno Harry jak i Dumbledore doskonale wiedzieli, że nie byłbyś do tego zdolny. Bo tak naprawdę, Malfoy, jesteś dobrym człowiekiem. Może nie idealnym i bez skazy, ale dobrym. Powinieneś sam zacząć w to wierzyć — zakończyła.
Trudno mu było pojąć znaczenie słów Gryfonki, lecz nie miał zamiaru się tym przejmować. Dopiero teraz bowiem, zdał sobie sprawę, że Granger, tak naprawdę w niego wierzyła. Mimo ich przeszłości, potrafiła go zrozumieć, a on, po raz pierwszy w życiu naprawdę poczuł się wdzięczny.
Nagle poczuł, jak kobieta nieśmiało puszcza jego rękę i wstaje z łóżka. Zdziwiony jej reakcją, uczynił to samo, przy tym chwytając różdżkę. Po szybkim wypowiedzeniu formułki Lumos, w końcu spojrzał na nią pewnie. Miała na sobie dużą koszulę zespołu Fatalnych Jędz oraz czarne podkolanówki sięgające jej tuż za kolana. W tym momencie jednak nie zdawał sobie dokładnie sprawy z pociągającego wyglądu Granger. Wpatrywał jej się w oczy, dokładnie tak samo jak wpatrywał się w oczy Dumbledore’a tej okropnej i przerażającej nocy. Brązowe tęczówki kobiety zdawały się śledzić jego każdy ruch i bez problemu mógł odczytać w nich troskę. Nie wiedział już który to raz z kolei, przygląda się jej z takim zainteresowaniem.
— Zostań — powiedział, zanim zdążył się porządnie zastanowić. Pamiętał doskonale, jak kilka tygodni temu Granger prosiła go o dokładnie to samo. Prawą ręką ponownie połączył ich dłonie razem, by poczuć tą niesamowitą ulgę oraz poczucie bezpieczeństwa. Nie naciskał. Wiedział, że zaryzykował wiele, ale nic nie mógł na to poradzić, że naprawdę chciał mieć ją przy sobie. Nie potrafił zrozumieć dlaczego i chyba nawet nie chciał. Cała ta sytuacja sprawiała mu aczkolwiek radość. Pragnął jej bliskości, ponieważ działała jak dobry narkotyk. Powoli zaczął zdawać sobie sprawę, że Hermiona Granger zaczynała znaczyć dla niego o wiele więcej niż przypuszczał.
Kobieta spojrzała na ich splecione dłonie, a następnie westchnęła cichutko.
— Naprawdę nie potrafię cię rozgryźć — mruknęła bardziej do siebie niż do niego — Coś we mnie jednak mówi, że powinnam zostać, Draco. A ja zawsze słucham głosu serca.
Tego wieczoru nie potrzeba było mu niczego więcej. Zanim się obejrzał leżał z Granger w jednym łóżku, obejmując ją jednym ramieniem, podczas gdy ona ostrożnie położyła głowę na jego torsie. Tak więc leżeli, dwóch byłych wrogów, którzy potrzebowali siebie w tym momencie bardziej, niż by przypuszczali.
„Wpadłem” - pomyślał Draco, a następnie ponownie oddał się we władania Morfeusza, tym razem będąc w stu procentach pewnym, iż ani jeden koszmar nie nawiedzi go przez resztę nocy.
__________________________________________________________
Od autorki:
Wybaczcie opóźnienie. Rozdział był gotowy dwa tygodnie temu, lecz nie mogłam znaleźć kogoś, kto wystarczająco szybko zbetował mi tekst, także wzięłam się za to sama. Proszę o wyrozumiałość, jeżeli chodzi o błędy, zawsze ciężko mi wszystkie wyłapać. Życzę udanego weekendu!