Nie bój się tego, co nowe - chociaż ci miły spokój
— Do cholery jasnej, Draco, weź się w końcu w garść, minęło już tyle czasu! — Takie słowa były teraz codziennością dla dwudziestotrzyletniego byłego Ślizgona, który według większości swoich znajomych zatracił się w swoim własnym świecie.
To dziwne, że nawet po tych wszystkich wydarzeniach zachował cząstkę swojej upartości i, oczywiście, nie zgadzał się z tym stwierdzeniem. Miał wrażenie, że jedyne, co mu może pomóc w danej chwili, to odizolowanie się w swoim nowo kupionym apartamencie. Był dość zadowolony z faktu, iż mimo upływających lat udało mu się odnowić stare, dobre kontakty, co tym samym pomogło mu znaleźć mieszkanie w — o dziwo — mugolskiej dzielnicy.
Potrzebował spokoju, a magiczny świat nie mógł mu tego zapewnić, więc był nawet w stanie znosić obecność zwykłych śmiertelników. Zaśmiał się w myślach ze swojej głupoty. Słynny Draco Malfoy, tępiciel szlam i wszystkiego co niemagiczne, nagle odrzucał na bok swoje upodobania? Do czego to dochodziło?
— …czy ty mnie w ogóle słuchasz, Smoku? — Do rzeczywistości przywołał go głos swojego jedynego przyjaciela Blaise'a Zabiniego, który był wyraźnie zniecierpliwiony milczeniem blondyna.
— Oczywiście — odparł jak gdyby nigdy nic, starając się nie wywrócić oczami. Czy to zawsze musiało tak wyglądać? On — udający zainteresowanie, i reszta — próbująca przywrócić go do życia. Miał tego dość. Nie mogli go po prostu zostawić w spokoju? Nie czuł potrzeby, by komuś się zwierzać ani tym bardziej zmieniać swoje nastawienie.
— Stary, musisz powrócić do normalności.
I znowu się zaczynało. Ten sam standardowy tekst, który padał za każdym razem, gdy spotykał kogokolwiek.
— Tak się zastanawiam, ścięła wam się wszystkim płyta czy po prostu jesteście zbyt naiwni, by zrozumieć, że znam ten schemat na pamięć? — warknął, przywołując na twarz lekki, sztuczny uśmiech. Na tyle jeszcze było go stać.
— Mamy nadzieję, iż w końcu dotrze do twojego łba, że świrujesz.
Usłyszawszy tę odpowiedź, Draco nie mógł powstrzymać cichego parsknięcia. A więc tak o nim myśleli? Że zwariował? To nowość. Zazwyczaj używali pojęcia „niestabilność emocjonalna" albo „załamanie nerwowe". W sumie mógłby się nawet przyzwyczaić do takiego traktowania. Może wtedy ktoś by zrozumiał, jak cholernie monotonne były próby przywrócenia go do „żywych".
— Z tego, co wiem, mój stan psychiczny jest całkiem w porządku — mruknął.
Jednym łykiem dopił resztę Ognistej Whisky, po czym gwałtownie wstał i nawet nie żegnając się z Diabłem, wyszedł z baru. Taki już był ich zwyczaj. Blaise starał się pomóc, a on ignorował jego poczynania.
Gdy w końcu świeże powietrze dotarło do jego nozdrzy, odetchnął z ulgą. Mimo iż na ulicach pojawiały się pierwsze oznaki zbliżającej się zimy, postanowił udać się na krótki spacer. Wciskając ręce w kieszenie, ruszył naprzód.
Ile to może jeszcze trwać? — pomyślał. To już dwa lata, odkąd dowiedział się, że jego matka umarła, a on czuł się, jakby to było wczoraj. Koszmary o nieszczęsnej służbie u Voldemorta wróciły z podwójną siłą, a czepiający się o wszystko Potter nie ułatwiał sprawy.
Wiedział, że jest potrzebny ministerstwu, ale jakoś nie miał ochoty pomagać Wybrańcowi i Wieprzlejowi w odnalezieniu byłych śmierciożerców. Ten temat miał już za sobą. Na to przynajmniej liczył.
Kilka miesięcy temu sprzedał wszystkie posiadłości należące do jego rodziny, w tym także Malfoy Manor. Miał dość tego miejsca. Przypominało mu tylko o licznych torturach dokonanych na szlamach oraz mugolach.
Chciał zaszyć się w miejscu, gdzie nikt go nie znał ani nie oceniał. Potrzebował samotności, która wydawała mu się teraz jedynym ratunkiem. Dlatego właśnie, gdy dziesięć minut później przekroczył próg swojego pięknego nowego apartamentu, odetchnął z ulgą.
Rzucił niedbale płaszcz oraz resztę niepotrzebnych ubrań na ziemię, po czym nie ociągając się, opadł bezwładnie na łóżko i uśmiechnął się pobłażliwie.
— Mam nadzieję, że podniesiesz te ciuchy z ziemi!
Jak na zawołanie poderwał się do pozycji siedzącej, rozglądając się na wszystkie strony w poszukiwaniu osoby, która mogła wypowiedzieć to zdanie, lecz zdawać by się mogło, że jest tu zupełnie sam.
— Ktoś tu jest? — Dla pewności lekko łamiącym się głosem zakłócił idealną ciszę w jego mieszkaniu. Uniósł jedną brew, gdy nie usłyszał żadnej odpowiedzi, a w następnej chwili zaśmiał się ze swojej głupoty.
Nie zdawał sobie sprawy, że aż tak dużo dzisiaj wypił.
☆ ☆ ☆
Następnego dnia został jak zawsze obudzony przez swój własny krzyk. Nie pamiętał, który raz z kolei ten sam koszmar wywołał o niego takie emocje, lecz powoli przywykł do nagłych pobudek o świcie.
Leniwie wstając, udał się do kuchni, by tam machnięciem różdżki zaparzyć sobie poranną kawę. Jej aromat od razu wprawił go w dobry nastrój. Po kilku łykach mógł już nawet poczuć, jak tępy ból głowi powoli mija, a zamiast tego przyjemne ciepło rozchodzi się po jego ciele. Po raz kolejny w duchu podziękował za to, że wziął urlop i mógł teraz zaznać spokoju.
Delektując się ciszą, wyjrzał za okno. Pogoda była wręcz przepiękna. Pierwsze płatki śniegu spadały z nieba jak maluteńkie gwiazdy, a słońce świeciło jasno i promiennie nad całym Londynem. Na ulicach oczywiście panował gwar. Ludzie spieszący do pracy czy też dzieciaki ganiające się wesoło po ulicy. Może i był sentymentalny, ale lubił obserwować, jak wszystko budzi się do życia… prócz niego samego… Zaśmiał się pod nosem, odrywając wzrok od panoramy miasta.
Prostym zaklęciem włączył mugolskie radio, po czym kładąc kubek z jeszcze ciepłym napojem na szklanym stole, wziął do ręki szkicownik i zaczął oddawać się swojej pasji.
Ostatnimi czasy tylko szkicowanie i projektowanie sprawiało mu czystą przyjemność. Bo wtedy właśnie na chwilę potrafił zapomnieć o ciążącej na nim przeszłości, a także o — również nieciekawej — teraźniejszości.
Poruszony własnymi myślami postanowił spontanicznie namalować portret tajemniczej nieznajomej, która dość często nawiedzała go w snach, a raczej przepędzała koszmary. Jej twarz wydawała mu się znajoma, lecz jak na złość nie mógł sobie przypomnieć, skąd ją kojarzył. Wzruszył lekko ramionami na znak swojej bezradności, a następnie zabrał się do pracy.
Nie wiedział, ile czasu minęło, gdy w końcu ponownie sięgnął po kawę, niefortunnie łapiąc za skrawek filiżanki, która wysunęła mu się z dłoni i upadła z głośnym trzaskiem na podłogę.
Draco zaklął głośno, gwałtownie wstając. Cholera! Czemu akurat teraz musiało go to spotkać? Przerażony, szybko spojrzał na swoje jeszcze niedokończone dzieło i z ulgą stwierdził, iż zostało nienaruszone.
— Chłoszczyść — warknął zniecierpliwiony, lecz ku jego zdziwieniu plama dalej była widoczna na białym dywanie. Uniósł jedną brew, po czym dla pewności wypowiedział zaklęcie ponownie. Niestety, tym razem też nie pomogło.
Co tu się, do cholery, dzieje? — pomyślał. Czyżby ministerstwo próbowało przejąć kontrolę nad jego magicznymi zdolnościami albo różdżką? Szczerze w to wątpił, chyba że Wieprzlejowi w końcu udało się przekonać całą bandę aurorów, że Draco dalej pracuje dla śmierciożerców.
Na samą myśl wzdrygnął się lekko. A co jeśli to prawda...?
— CO TA PLAMA ROBI NA MOIM DYWANIE?! — Głośny, niezbyt przyjemny kobiecy krzyk wybudził go z zadumy, powodując jeszcze większe zdezorientowanie.
Rozejrzał się wokół siebie, a w następnej sekundzie dosłownie kilka milimetrów przed swoją twarzą dostrzegł postać nieznajomej, której wzrok mógłby rozgromić nawet samego Lorda Voldemorta.
Mimo widocznej złości Malfoy musiał przyznać, iż uroda młodej kobiety go zachwyciła. Jej kasztanowe, lekko pofalowane włosy spływały na ramiona, a brązowe oczy szczególnie przyciągały uwagę. I wtedy go oświeciło. Przecież to dziewczyna z jego snów!
— Czy ja śnię? — wymsknęło mu się, zanim zdążył ugryźć się w język. Przeklął w myślach swoją głupotę.
— Mam nadzieję, bo inaczej zabrudziłeś MOJE mieszkanie — warknęła w odpowiedzi, przybierając bojową postawę.
— Zaraz, zaraz... TWOJE mieszkanie? — W końcu udało mu się wykrztusić jakieś normalnie złożone zdanie. Może i jego „wybawicielka" była urodziwa, lecz dalej znajdowała się z nie wiadomo jakich powodów tutaj. A co najgorsze emanowała z niej wściekłość.
— Oczywiście, że moje! Mieszkam tu od ponad… — zamyśliła się na chwilę — od kilku lat — dokończyła z lekkim wahaniem.
Draco spojrzał na nią jak na wariatkę. Przecież od niedawna był prawnym właścicielem tego miejsca, a przedtem, według agentki nieruchomości, stało ono puste przez ponad dwa miesiące.
— Chyba mnie z kimś pomyliłaś, złotko — powiedział, próbując zachować powagę, lecz ledwo co udało mu się powstrzymać parsknięcie. Doprawdy bawiła go ta cała sytuacja. Nie mógł nawet uwierzyć w to, co się właśnie działo. Jak ta kobieta w ogóle dostała się do środka?
— Nie rób ze mnie idiotki! — fuknęła, wyprowadzona z równowagi. — To moje biurka, mój salon, moja kuchnia i Mój dom. Na kanapie nawet leży poduszka z czerwonym śladem po szmince. Śmiało, sprawdź! — Pewna swoich racji wskazała na pięknie urządzone pomieszczenie.
Malfoy, mimo iż był skołowany tymi wydarzeniami, stawiąc chwiejne kroki, wykonał polecenie brunetki i z przerażeniem stwierdził, że miała rację.
— To tylko przypadek! — warknął, tracąc cierpliwość. — Słuchaj, skarbie, jak na razie nie mam ochoty na damskie towarzystwo, nawet jak wygląda tak... — kątem oka spojrzał na dorodny biust towarzyszki — ponętnie, więc, do cholery jasnej, wynoś się stąd — odparł cichym i spokojnym głosem, który niejednego przyprawiłby o ciarki.
— Dość tego, nie chciałam tego robić, ale dzwonię na policję!
Blondyn wytrzeszczył w jej stronę oczy. Słyszał już o tej mugolskiej organizacji odzwierciedlającej aurorów (tak mu się przynajmniej zdawało), lecz jeszcze nigdy nie miał z nią nic wspólnego.
— Zwariowałaś — stwierdził z przekąsem.
Dziewczyna prychnęła głośno, po czym w dość szybkim tempie sięgnęła po telefon… a przynajmniej taki był jej cel. Jej ręka zamiast chwycić urządzenie przeniknęła przez nie. I wtedy wszystko do niego dotarło, jak objawienie.
— Jesteś duchem — szepnął, próbując przekonać samego siebie, że to prawda. Nieświadomy tego, co robi, cofnął się kilka kroków prosto w stronę wyjścia.
— I to niby ja wariuję — zakpiła, lecz Draco był pewny, iż sama wątpiła w swoje słowa.
— Wierz sobie, w co chcesz, ale mnie zostaw w spokoju — syknął i nawet nie czekając na odpowiedź, zakładając po drodze pierwszy lepszy T—shirt, wybiegł z domu.
☆ ☆ ☆
— Mówię ci, Diable, ona tu jest!
— Jakoś nikogo tu nie widzę — odparł Blaise, patrząc z powątpiewaniem w stronę swojego przyjaciela.
Gdy kilka godzin temu stanął przed jego domem, nadzieja znowu zawitała w sercu mulata, że może Draco w końcu stanie na nogi. Jakże głęboko się mylił... Stan, w jakim go zastał, wcale nie świadczył o jakiejkolwiek zmianie. Wręcz przeciwnie — blondyn wydawał się kompletnie opętany przez jedną myśl.
— Bo nie chce, żebyś ją widział — wymruczał, chodząc w tę i we w tę.
Blaise wywrócił wymownie oczami. Powoli naprawdę zaczynał się martwić.
— Stary, co, do cholery, się z tobą dzieje? — spytał, nawet nie ukrywając troski.
Draco na chwilę przystanął, przyglądając się swojemu przyjacielowi. A więc to tak? Teraz nawet nikt mu nie wierzył? Prychnął głośno, uświadamiając sobie, jak nisko upadli wszyscy jego znajomi. To, że miał dość magicznego otoczenia, nie czyniło z niego wariata!
— Nie musisz mi wierzyć — odparł, patrząc na niego z wyraźną pogardą. — Sam to załatwię — mruknął bez przekonania. Nawet jemu cała ta sprawa wydawała się niesamowicie niewiarygodna. No bo jak to? Seksowny duch zamieszkujący jego mieszkanie? Przez chwilę sam wątpił w te słowa.
Na moment zapadła między nimi niezbyt przyjemna cisza. Blaise rozważał wszystkie argumenty, które zagościły w jego głowie, by przekonać swojego przyjaciela o jego omylności.
— Dobra, pomogę ci — rzekł w końcu, uśmiechając się do niego ochoczo. — Może uważam cię za wariata, ale przynajmniej coś sprawiło, że nie poruszasz się już jak stary Slughorn — zaśmiał się leniwie, przekonując samego siebie, że podjął dobrą decyzję.
Draco mimowolnie odetchnął z ulgą. Jedyne, czego tak naprawdę pragnął, to spokoju w swoim i tak chorobliwie okropnym życiu. Nie był w stanie tego osiągnąć z jakimś cholernym duchem na karku.
— Sprawdź osoby, które mieszkały tu przede mną — powiedział spokojnie.
Mimowolnie jego wzrok spoczął na poduszce z czerwonym śladem szminki. Nie mógł powstrzymać śmiechu.
— A szukać mam pięknej, seksownej nieznajomej, tak? Wolę się upewnić, może uda mi się nawet zdobyć jej numer — powiedział mulat, nawet przez chwilę nie ukrywając swojego rozbawienia. — Małe rendez—vous z duchem nigdy nikomu nie zaszkodziło — dodał, unosząc ręce na znak swojej niewinności.
Blondyn zaśmiał się ironicznie.
— I to niby ja jestem ten psychiczny.
☆ ☆ ☆
Dni mijały, a Draco coraz bardziej pogrążał się w swojej paranoi. Spędzał godziny w swoim apartamencie, szukając jakiegokolwiek dowodu na obecność duchowej towarzyszki, która jak na złość nie pojawiła się ani razu. Biorąc pod uwagę sceptycyzm Zabiniego, czuł, jak presja ciąży na nim coraz bardziej. Były nawet momenty, w których sam wątpił w swoją rację. Czy aby na pewno nie miał zwidów? Ta chora niepewność doprowadzała go do szału. Mimo to w głębi serca wiedział, że ma rację. Nie zwariował na tyle, by halucynować o niesamowitej brunetce. Ponadto nie była ona zbyt miła. Ba! Kobieta wrzeszczała, ile wlezie, a jej wzrok nie zdradzał nawet krzty sympatii, która mogłaby być skierowana w jego stronę. Był pewny, że jego wyobraźnię stać na coś zdecydowanie lepszego.
Niestety obsesyjne myśli o nieznanym mu duchu opętały go do tego stopnia, że nie potrafił skupić się na niczym innym. Nawet projektowanie przychodziło mu z wielkim trudem. Wolał godzinami przyglądać się portretowi tajemniczej nieznajomej i gdybać nad jej tożsamością.
Wiedział jednak, że nie może ciągnąć tego w nieskończoność. Co jak co, ale był facetem i również miał swoje potrzeby, które zostały tak gwałtownie pobudzone. Dawno nie czuł pragnienia spędzenia czasu z kobietą w sposób czysto seksualny. A jednak na widok brunetki zdawał się choć na chwilę zainteresować płcią przeciwną.
Naprawdę musiał chociaż przez moment przestać zadręczać się myślami o wydarzeniach sprzed kilku dni. Z drugiej strony jednak miło było zapomnieć o prawdziwych problemach, które gościły w jego życiu. Na kilka dni koszmary przestały go nękać, a przeszłość zdawała się być tylko i wyłącznie zakończonym rozdziałem.
W końcu, podczas piątkowego wieczoru, postanowił dobrowolnie wyjść z domu, by nareszcie odetchnąć od męczących go pytań dotyczących tej tajemniczej sprawy. Pierwszy raz od dwóch lat naprawdę potrzebował towarzystwa płci przeciwnej.
Nie było to trudne, wziąwszy pod uwagę fakt, że zaliczał się do przystojnych facetów. W Hogwarcie miał duże powodzenie, z którego korzystał do czasu, kiedy zadanie dla Czarnego Pana okazało się ważniejsze.
Teraz jednak na jeden wieczór mógł w spokoju o tym zapomnieć.
☆ ☆ ☆
Znalezienie panieńki na jedną noc okazało się łatwiejsze, niż sądził. Kilka drinków w podrzędnym mugolskim pubie, a dziewczyna o imieniu Becky prawie sama wepchała się do jego łóżka. Musiał przyznać, że była naprawdę urodziwą kobietą. Blond włosy, obfity biust i fenomenalne ciało sprawiły, że nie zastanawiał się zbyt długo nad zaproszeniem jej do mieszkania.
Gdy tylko przekroczyli próg, Draco nie miał zamiaru hamować swoich potrzeb. Mimo że w jego w głowie cały czas grasował widok ślicznej brunetki, z całych sił starał skupić się na innych pożytecznych zajęciach.
Becky nie pozostawała mu dłużna i nie tracąc czasu, zaciągnęła go do jego sypialni. Jednym ruchem ściągnął z kobiety sukienkę i bez większej delikatności rzucił ją na łóżko. Alkohol buzujący w jego żyłach jeszcze bardziej pobudzał go do życia. Gdy tylko ich usta złączyły się w dzikim, agresywnym pocałunku, jakby z daleka usłyszał głośny trzask wydobywający się z kuchni.
— Słyszałeś to? — spytała kobieta, odrywając się od niego na chwilę.
— Nie — skłamał, po czym położył dłoń na jej piersi. Nie miał zamiaru psuć sobie
takiej zabawy, co to to nie! Poza tym był bogatym arystokratą i zabezpieczył swoje mieszkanie na wszystkie możliwe sposoby. O włamaniu nawet nie było mowy.
Kolejny raz poświęcił swojej towarzyszce pełną uwagę i zjechał pocałunkami niżej. Zamknął oczy, całkowicie koncentrując się na danej czynności. Niestety kompletnie nie był w stanie skupić się na blondynce, gdyż huki z kuchni zdawały się coraz donośniejsze.
Gdy tylko otworzył oczy, by w końcu sprawdzić, kto przeszkadza mu w tak przepięknym momencie, o mały włos nie krzyknął z przerażenia. Jego towarzyszka wyręczyła go w tej czynności i wydała z siebie głośny pisk paniki.
W drzwiach do sypialni stała bowiem jego tajemnicza nieznajoma z mordem wypisanym na twarzy.
— Wynocha z mojego mieszkania! — krzyknęła w kierunku Becky, która nawet nie zważając na Dracona, szybko pozbierała swoje rzeczy i wybiegła z krzykiem z apartamentu.
Nie mógł powstrzymać głośnego jęku rozpaczy, który wydobył się z jego gardła. Cholera jasna, czy ta kobieta nie mogła pojawić się dwadzieścia minut później? Tak bardzo pragnął jej przybycia podczas ostatnich dni, a teraz, gdy chociaż raz chciał nacieszyć się życiem, ona wszystko mu zniszczyła.
— Następnym razem zapukaj — warknął w jej kierunku, nie ukrywając swojej
złości, choć z drugiej strony na chwilę przepełniła go radość. A jednak nie halucynował! Kobieta naprawdę istniała!
— Następnym razem nie przyprowadzaj panienek do mojego mieszkania —
fuknęła, poprawiając włosy.
Draco ponownie zmierzył ją wzrokiem, starając się zachować spokój. Brunetka miała na sobie te same rzeczy co kilka dni temu. Nie zdziwił go ten fakt, biorąc pod uwagę, że doskonale zdawał sobie sprawę, iż była ona duchem. Niemniej jednak nie rozumiał, dlaczego kobieta nie była przeźroczysta ani nie zdawała sobie sprawy o własnym losie.
— To nie jest twoje mieszkanie, skarbie. Już to przerabialiśmy — warknął, nawet
nie wysilając się na bycie miłym. — Nie chcę wyjść na dupka, ale może w końcu byś się ode mnie odczepiła, mała wiedźmo — dodał, uśmiechając się przy tym ironicznie. Wolał już być uważany za czubka, niż być prześladowany przez tę kobietę.
— Uwierz mi, nie marzę o niczym innym — odpowiedziała, zaciskając usta w
wąska linię. Przez chwilę wydawało mu się to dość znajome, lecz szybko odgonił od siebie tę myśl. — Myślisz, że sprawia mi to przyjemność? Obserwowanie cię w moim apartamencie?
— To na co czekasz — prychnął, całkowicie tracąc kontrolę. — Wynoś się stąd — warknął.
— Problem polega na tym, że nie mogę — powiedziała bardziej do siebie niż do niego. — Nie wiem, kim jestem, ani nie wiem, co tu robię.
Przez chwilę zapadła między nimi napięta cisza.
Sam Draco nie wiedział, jak uporać się z tą sytuacją. Bo jak to? Seksowny duch pojawia się w jego domu, nie wiadomo skąd i dlaczego, tylko po to, by go terroryzować? Doprawdy, większego pecha nie mógł mieć.
— Czas się dowiedzieć o tobie czegoś więcej, złotko — zwrócił się do niej.
Brunetka uśmiechnęła się krzywo.
— Zawrzyjmy układ — odparła, wyciągając w jego stronę rękę. — Pomożesz mi dowiedzieć się o mnie jak najwięcej, a ja w zamian przestanę cię nawiedzać — dokończyła dziarsko.
Na krótki moment zawahał się, patrząc niepewnie w jej kierunku. Nie był do końca przekonany, czy może jej ufać i czy naprawdę chce zająć się tak chorą sprawą. Z drugiej strony jednak, gdy tylko rozwiąże tę zagadkę, będzie miał święty spokój.
— Na Merlina, zgoda — odparł w końcu, również wyciągając rękę. Gdy tylko spróbował uścisnąć dłoń kobiety w geście zawarcia umowy, nie poczuł nic oprócz powietrza. Uśmiechnął się sam do siebie. — Cholera jasna, właśnie zawarłem umowę z duchem.
CZYTAM = KOMENTUJĘ
* Inspiracja zaczerpnięta z filmu "Jak w niebie"