sobota, 14 listopada 2015

Rozdział 1 "Wca­le nie trze­ba umierać, żeby zacząć no­we życie. "

Rzadko kiedy znajdował czas na przyjemności związane z sączeniem Ognistej Whisky w zupełnej samotności. Życie oraz praca nie pozwalały mu na spędzenie chociażby sekundy bez większego zajęcia. Stał się zapracowanym człowiekiem, to fakt. Każda minuta była zaplanowana i wykorzystana w najbardziej produktywny sposób, by wydobyć z niej jak najwięcej galeonów. Jako smarkacza nie obchodziły go finanse czy też sposób zarabiania na życie. Dopiero po wojnie, gdy jego fortuna gwałtownie ucierpiała, zaczął troszczyć się o swój własny los. Na ojca przecież liczyć nie mógł.
Po upadku Czarnego Pana Lucjusz niespodziewanie zniknął z jego życia, zostawiając go ze schorowaną matką, która chyba nawet nie zdawała sobie sprawy z wydarzeń dziejących się wokół niej. Choroba Alzheimera nie była niczym przyjemnym, dlatego też wysłał Narcyzę najszybciej jak potrafił do Świętego Munga, by tam spędziła resztę swojego, i tak dość marnego, życia.
Nie odwiedzał jej często, więc wątpił, by ktokolwiek mógł nazwać go troskliwym synem. W gruncie rzeczy naprawdę brakowało mu na to czasu. Wieczne spotkania i jego chore ambicje sprawiały, że cały czas poświęcał tylko i wyłącznie pracy. A zresztą  kto by tego nie robił? Bycie wicedyrektorem świetnie prosperującej firmy „Eliksiry na każdą rękę” miało masę plusów. Najnowszy model mugolskiego auta czekał na niego tuż przed drzwiami ekskluzywnego trzypiętrowego domu, który należał tylko do niego.
Oczywiście pozwolił Astorii urządzić go tak, jak chciała. W końcu jego narzeczona miała dobry gust, nigdy temu nie zaprzeczał. Mimo że ich związek polegał tylko na wspólnym dzieleniu łóżka, postanowił zaufać jej pod tym względem. Ostatnimi czasy nie miała zbyt dobrego humoru, więc uznał to za doskonały pomysł. Nareszcie poczuła się do czegoś potrzebna. 
Parsknął śmiechem. Nawet nie chciał wyobrażać sobie, z jakim oburzeniem kobieta zareaguje na wiadomość o jego „tymczasowym” zwolnieniu z pracy. No bo jak to? Słynny Draco Malfoy, piekielnie bogaty arystokrata, były śmierciożerca, teraz jeden z najlepiej zarabiających czarodziei w Londynie — bezrobotny? Otóż to, drodzy państwo! Kto by pomyślał, że tak skończy…
Dla rozluźnienia wziął solidnego łyka Ognistej Whisky, która miała mu pomóc zapomnieć o tym bagnie. Przecież to nie była jego wina! Zazwyczaj panował nad sobą oraz swoją agresją. Nigdy nie tracił panowania i, o dziwo, czasami zaskakiwał samego siebie, okazując cierpliwość. Dzisiaj jednak miarka się przebrała.
Wiedział, że w tym miesiącu musiał zawiadomić o kilku zwolnieniach. Jak na wicedyrektora przystało, zachował zimną krew. Niespełna dziesięć minut po wejściu do biurowca w gabinecie czekała na niego lista pracowników, którzy — zdaniem jego asystentki —  nadawali się do zwolnienia. Oczywiście Lorren wybrała bardzo odpowiednie osoby.
— Zwalniamy Weasleya i tę głupią Parkinson — potwierdził wtedy bez zastanowienia.
Nie obchodziło go, ile lat przyjaźni dzielił z Pansy. Biznes to biznes i nawet ona musiała to zrozumieć. Co do Weasleya, długo nie zajęło mu podjęcie tej decyzji. Przecież od ponad trzynastu lat starał się uprzykrzyć mu życie. Teraz nadarzyła się perfekcyjna okazja. Niestety rudzielec nie miał zamiaru tak łatwo się poddać. Niecałe trzydzieści minut później Draco usłyszał krzyki dobiegające z korytarza prowadzącego do jego gabinetu.
— Ty cholerny śmierciożerco! Potrzebuję tych pieniędzy! — Słowa Wieprzleja dalej dudniły mu w uszach, nawet po tylu godzinach. Doskonale pamiętał rozwścieczoną minę rudzielca, gdy grzecznie poinformował go, że gówno obchodzą go jego problemy finansowe. Każdy był kowalem swojego losu.
Nie pamiętał, w którym momencie były Gryfon wymierzył pięścią prosto w jego twarz, przeklinając przy tym całą firmę. Draco wiedział, że nie powinien dać się sprowokować. Niestety, rany z przeszłości dały o sobie znać i nie mógł się powstrzymać. Gdy tylko szef usłyszał o ich bójce, która skończyła się przewiezieniem Weasleya do Świętego Munga na Oddział Urazów Pozaklęciowych, od razu wezwał Dracona na rozmowę, informując go o zawieszeniu. 
— Parszywy gnojek — mruknął do siebie, ponownie biorąc głęboki łyk whisky. Kogo obchodził stan tego rudzielca? Przecież jedno zadrapanie na jego i tak ohydnej twarzy nic nie zmieniało! A on właśnie stracił okazję na podpisanie tak bardzo znaczącej
umowy. Poza tym, czy jego atak agresji był aż tak poważnym powodem do wydalenia z pracy? Oczywiście, że nie.
— Jeszcze jedna kolejka? — Niski, dość grubawy barman wyrwał go z zamyślenia.
Draco popatrzył na niego nieobecnym wzrokiem. Miał wrażenie, że skądś go kojarzył, lecz szybko odgonił od siebie tę myśl. 
Gwałtownie pokręcił głową, po czym spróbował podnieść się z krzesła. Przez moment cały jego świat wirował od nadmiaru alkoholu we krwi. Przeklął siarczyście pod nosem, a następnie chwiejnym krokiem udał się w kierunku wyjścia. Gdy tylko świeże powietrze dotarło do jego nozdrzy, od razu poczuł się lepiej. Rozejrzał się chaotycznie po ulicy, starając zlokalizować swoje położenie. Jakim cudem wylądował w tak obskurnej dzielnicy?
Na szczęście z daleka rozpoznał swoje auto stojące samotnie tuż za rogiem. Machnięciem różdżki otworzył drzwi od strony kierowcy i leniwie usadowił się na fotelu.
Od razu przeszedł go dreszcz adrenaliny. Uwielbiał prędkość. Już jako dziecko podczas nieobecności ojca wkradał się do piwnicy i próbował latać na najnowszym Nimbusie, by chociaż przez chwilę poczuć się jak słynni gracze Quidditcha, którzy tak bardzo imponowali mu siłą oraz sławą.
Z czasem, gdy dołączył do ślizgońskiej drużyny, mógł w końcu wykorzystać wszystkie atuty związane z byciem szukającym. Młode czarownice wręcz błagały, by zwrócił na nie uwagę, a koledzy zaczęli zauważać w nim kogoś więcej niż bogatego syna Lucjusza Malfoya. Wszystkie problemy zdawały się odpływać daleko, a on wreszcie mógł być sobą. Dlatego właśnie liczył, że dzięki alkoholowi w żyłach przejażdżka po paskudnych ulicach Londynu da mu przynajmniej połowę takiej przyjemności.
Bez zastanowienia odpalił silnik swojego Audi R8, po czym wystrzelił jak błyskawica do przodu, nie martwiąc się o przypadkowych przechodniów, którzy na widok jego poczynań wydali z siebie niemy krzyk. 
W końcu był Malfoyem. Mógł robić wszystko, co mu się żywnie podobało, i nikt nie miał prawa mu tego zabronić. Nawet słynny pan Potter!
Zaśmiał się głośno, skręcając niespodziewanie w lewo. Nie miał pojęcia, gdzie zmierzał, i było mu to szczerze obojętne. Musiał zapomnieć... zapomnieć o wszystkim i wszystkich, a w szczególności o samym sobie.
Jak ty możesz ze sobą żyć? — przypomniały mu się słowa ojca. Lucjusz rzadko kiedy okazywał swoją rodzicielską miłość w stosunku do Dracona. Zazwyczaj starał się nauczyć swojego syna „wytrwałości” w znoszeniu bólu czy tępieniu niewinnych mugolaków. Były Ślizgon do dzisiaj doskonale pamiętał krzyki szlam, które błagały Czarnego Pana o litość.
Skrzywił się nieznacznie. Może i był szumowiną, ale nigdy nie lubił wyrządzać komuś krzywdy. Na wspomnienie Voldemorta zmuszającego go do rzucania zaklęć niewybaczalnych dreszcz przerażenia przeszył całe jego ciało, sprawiając, iż kierownica samochodu drastycznie skręciła.
Draco krzyknął zaskoczony własną reakcją. Niewiele myśląc, spróbował przywrócić auto na właściwy tor. Z całej siły nadepnął na jeden z pedałów. Niestety pojazd nie zatrzymał się ani na sekundę. Zamiast tego wyskoczył z podwójną prędkością naprzód, kierując się wprost na jedną z pobliskich latarni. Serce zabiło mu szybciej, gdy w akcie paniki zaczął szukać swojej różdżki, by uniknąć zderzenia.
Zanim jednak zdążył rzucić jakiekolwiek zaklęcie, siła uderzenia sprawiła, że wyskoczył do przodu, rozbijając przednią szybę na drobne kawałeczki. Nagły, przeszywający ból rozchodzący się po całej jego głowie na chwilę odebrał mu zdolność widzenia. Ciemność ogarnęła go z każdej strony, a zapach spalenizny oraz dymu przyprawiał o mdłości. W przypływie paniki spróbował ruszyć się choćby o milimetr, by oddalić się od miejsca wypadku. Na próżno. Jego ciało wydawało się zupełnie nie reagować na te próby. Jęknął z bólu, błagając w myślach o pomoc.
„Nie mogę tak skończyć” — pomyślał, a następnie stracił przytomność.

__________________________________________________________________

Ból — to jedyne, o czym był w stanie teraz myśleć. Każda najmniejsza komórka jego ciała zdawała się wyć z rozpaczy. Już dawno nie czuł się aż tak beznadziejnie. Nawet zaklęcie Cruciatus nie przynosiło mu tyle cierpienia. Miał ochotę jęknąć, gdy poczuł gwałtowne szarpnięcie świadczące o tym, że ktoś starał się wyciągnąć go z tej beznadziejnej sytuacji. Z całej siły postarał się otworzyć oczy, by zobaczyć, kto był na tyle głupi i narażał swoje życie, by pomóc mu wyjść z tego cało. Niestety panujący wokół zgiełk wcale mu w tym nie pomagał. Po kilku marnych próbach w końcu udało mu się uchylić lekko powieki.
Cały świat zdawał się przypominać piekło. Z każdej strony otaczał go ogień, a auto, choć tak szybkie i drogie, płonęło teraz niczym gwiazda na niebie.
Miał ochotę zaśmiać się z rozpaczy. Trudno było mu uwierzyć w całe zajście. Ponadto ledwo co zachowywał przytomność.
— Nie martw się, Malfoy, wszystko będzie dobrze. — Zdążył jeszcze zarejestrować te słowa, zanim ponownie dał pochłonąć się ciemności.

________________________________________________________________

Obudził się kilka godzin później w zupełnie nieznanym miejscu. Ból zdążył zupełnie opuścić jego ciało, co niezmiernie go zdziwiło. Jakim cudem czuł się tak cholernie dobrze? Czy ktoś przewiózł go do Świętego Munga? A może po prostu umarł?
Ta ostatnia myśl przeraziła go nie na żarty. W jednej sekundzie postanowił zdradzić swój stan i gwałtownie otworzył oczy. 
Zdziwiło go jego położenie. Nie przypominało mu szpitala czy też miejsca, gdzie opatruje się rannych. Znajdował się bowiem w dość gustownie urządzonym salonie. Z każdej strony otaczały go książki oraz liczne zdjęcia. Niektóre były nieruchome, inne zaś tętniły życiem.
Nie wiedzieć czemu, miał ochotę przyjrzeć im się z bliska. Bez zastanowienia wstał z kanapy, na której dotychczas leżał, i ominąwszy mugolski telewizor stojący na samym środku pokoju, chwycił pierwszą lepszą fotografię.
Od razu rozpoznał na niej dobrotliwą twarzyczkę Pottera, który z czułością obejmował dziewczynę obok. Jej włosy, choć krótkie, dodawały dziwnego uroku, a brązowe oczy wręcz hipnotyzowały swoją barwą. Nie przeszkadzały mu nawet widocznie cienie pod oczami kobiety oraz zupełny brak makijażu. W dodatku jej figura nie należała do najgorszych. Obfity biust, wyłaniający się spod prostej białej koszuli, oraz zgrabne nogi, ukryte w obcisłych jeansach, sprawiały, że Draco przez chwilę poczuł silny dreszcz pożądania oraz zazdrości. Czemu właśnie Potter miał okazję spotykać się z takimi ślicznotkami?
Odgoniwszy od siebie te myśli, rzucił okiem na następne zdjęcie. Tym razem jednak przedstawiało ono „Świętą Trójcę” stojącą na tle Hogwartu. Nie mógł powstrzymać prychnięcia, jakie wydobyło się z jego gardła.
Świetnie! Nie dość, że uratowała go jakaś tajemnicza osoba, to w dodatku miała świra na punkcie Wybrańca oraz jego parszywej bandy przyjaciół. Westchnął głęboko. Listopad naprawdę nie mógł zacząć się gorzej.
— Już się ocknąłeś? — Głos zza jego pleców ponownie przywrócił go do żywych. Nie dając po sobie poznać zdziwienia, leniwie odwrócił się w stronę rozmówcy, jednocześnie szukając w spodniach swojej różdżki. Nie był głupi i wiedział, iż mimo śmierci Voldemorta zagrożenie czyhało na niego z każdej strony.
— Twoja różdżka leży na stoliku obok. — Kobiecy głos ponownie dotarł do jego uszu, dokładnie w tym samym czasie, gdy w końcu zetknął się twarzą w twarz z rozmówczynią.
W pierwszej chwili trudno było mu uwierzyć w fakt, że ta sama dziewczyna, którą jeszcze sekundę temu podziwiał na fotografii, stała dosłownie niecały metr od niego.
Ciepły uśmiech na twarzy nie wskazywał, by kobieta miała jakieś niecne zamiary wobec jego osoby. Zresztą mógł się założyć, że nawet nie miała pojęcia, kim był. Biorąc pod uwagę jej mugolskie ubranie, zapewne nie wiedziała co tak właściwie działo się w magicznym świecie. Prawdopodobnie trafił na charłaczkę.
— Czego ode mnie chcesz? — spytał, próbując ukryć zafascynowanie jej urodą. Na żywo bowiem okazała się jeszcze bardziej urokliwa niż na zdjęciu. Pełne malinowe usta, czekoladowe oczy i zgrabna figura nie uszły jego uwadze.
Wiedział jednak, iż musiał trzymać na wodzy swoje pragnienia. Dawno nie przebywał z kobietą sam na sam. Czas to pieniądz, a on nie miał zamiaru marnować go na jakieś tajemnicze spotkania z kochanką. Zazwyczaj to Astoria zadowalała jego potrzeby seksualne. O resztę rzeczy po prostu nie dbał. Poza tym ta kobieta, choć na pierwszy rzut oka niewinna, mogła stanowić zagrożenie.
— Uratowałam ci życie — odparła ciepło, uśmiechając się przy tym lekko. Jedną ręką leniwie poprawiła swoje włosy. Emanowała dziwną pewnością siebie, lecz bez problemu mógł wyczuć dystans, widział, jak posyłała mu długie spojrzenia. Przez chwilę rozpoznawał w jej twarzy coś znajomego. Gdy zmarszczyła lekko nos, czekając na jego odpowiedź, niewidzialna lampka zaświeciła się w jego głowie.
— Granger! — wypalił, nie ukrywając swojego zdziwienia. Jak mógł jej nie rozpoznać! Tyle lat starał się uprzykrzać jej życie, a teraz, zaledwie cztery lata później, prawie zapomniał o jej istnieniu. Owszem, słyszał o jej sukcesach zawodowych, lecz naprawdę mało go one obchodziły. Ich relacje nigdy nie zawierały choćby odrobiny sympatii, a po wojnie wcale nie miał zamiaru tego zmieniać.
— Co się stało z twoją szopą na głowie? — Nie mógł się powstrzymać od rzucenia złośliwego komentarza. Na swój sposób sprawiało mu to przyjemność. Tęsknił za niewinnymi szkolnymi czasami, kiedy bez problemu mógł prześladować pierwszoroczniaków czy też takie kujonice jak Granger.
Kobieta w odpowiedzi prychnęła teatralnie, posyłając mu pełne politowania spojrzenie.
— Nie mów, że za nią tęsknisz — odparła, wystawiając mu złośliwie język.
Naprawdę dziwiło go jej zachowanie. Nie tak ją zapamiętał. Granger za czasów szkolnych miała pazurki, to fakt, lecz nigdy nie widział u niej tych radosnych płomyków świadczących o tym, że naprawdę cieszy się życiem. Teraz jednak wydawała się promieniować pewnością siebie oraz szczęściem. Nawet fakt, że odwieczny wróg, Draco Malfoy, przebywał w jej domu, nie wprawiał ją w zakłopotanie. Musiał przyznać, że taka zmiana od razu przypadła mu do gustu. Poza tym liczył na to, że nigdy nie będzie musiał przepraszać byłej Gryfonki za uprzykrzanie życia. Oczywiście odrobinę żałował swoich słów, lecz to nie zmieniało faktu, iż był po prostu zbyt dumny, by przepraszać.
— Czego chcesz, Granger? — Ponowił swoje pytanie. Zdawał sobie sprawę ze swojej bezczelności. Czarownica uratowała mu życie, a on tak po prostu zarzucał jej złe intencje? No cóż, Draco nigdy nie został nauczony odpowiedniej kultury. Poza tym w świecie biznesu nie było nawet mowy o życzliwości.
Kobieta usadowiła się na jednym z foteli, po czym popatrzyła krytycznym wzrokiem na Malfoya, który miał ochotę jak najszybciej stamtąd wyjść. 
— Twój wybryk o mało co nie spalił mi całego domu — powiedziała, nie ukrywając rozczarowania jego wyczynem. Ślizgon wzruszył tylko leniwie ramionami. Hermiona westchnęła głęboko, widząc jego reakcję.
„Czy nadaje się na mojego Listopada?” — spytała samą siebie w myślach. — „Czy dam radę nauczyć go normalnie funkcjonować?”
— Słuchaj, Granger, nie chcę psuć twoich wywodów, ale naprawdę muszę już lecieć. Miło było. — Mężczyzna nie mógł wytrzymać ciszy, która między nimi zapadła, dlatego też postanowił jak najszybciej wyjść i zapomnieć o całej tej chorej sytuacji.
Zanim jednak zdążył wykonać najmniejszy ruch, ręka Hermiony spoczęła na jego ramieniu. Automatycznie po całym jego ciele przeszły dreszcze. Cholera jasna, naprawdę ledwo co nad sobą panował. Zanurzając się w swoich erotycznych myślach, ledwo co zdał sobie sprawę z wypowiadanych przez Granger słów.

— Mam dla ciebie propozycję, Draco, i lepiej, żebyś jej nie odrzucił.
_____________________________________________________________________

Od autorki : 
          

Pierwszy rozdział za nami! Ogólnie jestem z niego zadowolona i mam nadzieję, że przyjemnie wam się go czytało. 
Serdecznie dziękuję za tyle wyświetleń i komentarzy, które dodają mi motywacji.
Liczę, że po pierwszym rozdziale również wyrazicie swoje odczucia co do opowiadania.
Pozdrawiam i całuję :)



12 komentarzy:

  1. Jestem bardzo ciekawa co będzie dalej :)
    Masz ciekawy styl pisania. Nie oklepane ą i ę jak z klasyków za co duży plus :) na 1000% jeszcze wpadnę ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo ciekawie się zapowiada, więc czekam na dalszą część. Zostawiam ślad po sobie i pewnie jeszcze nie raz go ujrzysz.
    Pozdrawiam i życzę dużo weny!

    OdpowiedzUsuń
  3. Coraz bardziej mi się podoba. :) Mam nadzieję, że kolejny rozdział będzie jak najszybciej. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Kurde. Podoba mi się!
    Widzę, że piszesz z perspektywy Dracona (przynajmniej na razie) za co wielki plus. Wielu ma z tym problemy, więc zobaczymy, jak sobie poradzisz.
    Pozdrawiam, ślę wiaderko weny,
    Er-Ka ♥

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie mogę się doczekać kolejnych rozdziałów ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Super rozdział, który bardzo dobrze się czyta. Podoba mi się, że przedstawiasz historię z perspektywy Draco, na większości blogów przoduje punkt widzenia Hermiony więc to ciekawa odmiana. Pozdrawiam i czekam na kolejne rozdziały. P.S. Mam cichą nadzieję, że ,,związek'' Malfoya z Greengrass prędko się rozpadnie xD

    OdpowiedzUsuń
  7. Otóż z chęcią wyrażę swoje odczucia na temat rozdziału. Na początek może powiem, że jest zaje****y!!!! :D z zasady nie lubię dorosłego Dramione ale ta historia powala... Uwielbiam Twój styl pisania, wiec zapewne będę tutaj częstym gościem zatem bój się (śmiech) będzie mi milo jesli jakimś cudem mnie powiadomisz o następnym rozdziale np na moim profilu w spamie :P żebym nie zapomniała o Twoim blogu :) przy okazji zapraszam do Sb :) kiedyjestesprzymbiedramione.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  8. Wow, mega wciągnęła mnie ta notka :) Zapowiada się bardzo ciekawie. Zaintrygowałaś mnie tym listopadem. Ciekawe co z tego wyjdzie. Życzę weny i czekam na następny rozdział :) W międzyczasie zapraszam do siebie http://hermiona-draco-hate-that-i-love-you.blog.pl/

    OdpowiedzUsuń
  9. Wow, mega wciągnęła mnie ta notka :) Zapowiada się bardzo ciekawie. Zaintrygowałaś mnie tym listopadem. Ciekawe co z tego wyjdzie. Życzę weny i czekam na następny rozdział :) W międzyczasie zapraszam do siebie http://hermiona-draco-hate-that-i-love-you.blog.pl/

    OdpowiedzUsuń
  10. Jest wspaniale! Masz cudowne opisy, a cały wygląd rozdziału wygląda jak z książki. Zauważyłam dwie literówki, jedną już w pierwszym akapicie, drugą w trzeciej części. Masz mały problem z interpunkcją, ale nie będę wyłapywać błędów, bo przecież sama nie jestem orłem ;) Jestem ciekawa, co będie dalej, więc... Lecę dalej!

    OdpowiedzUsuń
  11. Niesamowity rozdział...Cały czas zachwycam się Twoim stylem pisania. Widać w tym tekście potencjał. Przedstawianie sytuacji z perspektywy Dracona wychodzi Ci wręcz idealnie! Naprawdę.Czas to pieniądz - bardzo mi to do niego pasuje. Ta jego pewność i opryskliwość, to jest to!;) Uśmiałam się czytając o jego bójce z Ronem. Widać, że przekonania Dracona niewiele się zmieniły, nie traktuje inaczej starych wrogów, czasem w opowiadaniach jego postawa diametralnie się zmienia, a tutaj aż miło się wszystko czyta. Pomysł na fabułę masz bardzo ciekawy. Tak w ogóle opierasz akcję na filmie Słodki listopad?:)
    Podoba mi się zmiana Granger w pewną siebie kobietę. I te krótkie włosy bardzo mi do niej pasują. Draco oczywiście nie umie okazać swojej wdzięczności za uratowanie życia, typowe zachowanie pana i władcy..;D
    Lecę dalej,
    N.

    OdpowiedzUsuń
  12. A więc rozdział I.
    Draco oczywiście jest Draconowaty.
    Wspaniale pokazujesz jego popis władzy, styl życia.
    Dokładnie pasuje to do jego całokształtowatości.
    podoba mi się to właśnie u Ciebie. Nie sądziłam że tak się wciągnę. Miałam czekać do świąt a popatrz. Będę czytać dalej!
    Ciekawa jestem jaką propozycję będzie miała Granger dla Dracona i co z tego wyniknie.
    Już od dawna się tak nie wciągnęłam i czemu wcześniej nie czytałam? Nie mam pojęcia. Czasami człowiek z nudów sięga po coś co okazuje się być wspaniałe.
    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń